Jak powstała książka „Moja Karolina” ?

Jak powstała książka „Moja Karolina” ?

02 stycznia 2006 r poleciałem do pracy do Stanów Zjednoczonych, nie wiedząc nic o tym kraju i panujących w nim obyczajach, znając tam tylko jednego człowieka – mojego przyjaciela Marcina. Słabo znałem język angielski, bo od liceum uczono mnie francuskiego, a w przypadku English byłem samoukiem. Stwierdziłem, że nie mam szans nauczyć się języka tuż przed wyjazdem, w stopniu w jakim bym chciał, dlatego nauczyłem się kilkuset form czasowników nieregularnych w past simple i present perfect, żeby choć jedną rzecz umieć na blachę. W Stanach spędziłem prawie dwa lata, które wtedy wydawały mi się długie, ale jak to w życiu, przeleciały w mgnieniu oka. Będąc już za oceanem zacząłem pisać maile do moich znajomych w Polsce, częściowo z nudów, a częściowo pod wpływem ich pytań: „jak tam jest w tych Stanach ?”. Z biegiem czasu maile zaczęły stawać się co raz dłuższe, co raz więcej pracy i wysiłku intelektualnego zacząłem wkładać w to pisanie, a szczegóły dnia codziennego starałem się zapisywać na potrzeby mojej mailowej twórczości. Niektóre moje maile miały po 22-25 stron, co wymagało sporego wysiłku czytelniczego ze strony znajomych, którzy zaczęli rozsyłać je do innych swoich znajomych i moje przygody zza oceanu robiły się sławne. Kilka lat po powrocie odnalazłem moje maile w komputerze, a stało się to wtedy, gdy byłem w trakcie przeprowadzki i właśnie pakowałem moje liczne książki do kartonów. Ponieważ jedna z moich córek już wcześniej zawracała mi nieustannie głowę: „Tata, dlaczego nie wydasz swoich maili w postaci książki ? Ludzie piszą znacznie gorsze rzeczy !”, dlatego zastanowiłem się i zacząłem spisywać namiary na różne wydawnictwa i wysłałem do kilku z nich propozycję wydania książki wraz z załączoną próbką literacką. I dostałem pozytywną odpowiedź, że TAK, jest to możliwe, bo jestem rokujący. Warunkiem było uporządkowanie i usystematyzowanie materiału, dopisanie wielu brakujących części jak początek i koniec oraz kilka rozdziałów w środku. Uznałem, że prawdopodobnie nie napiszę już więcej żadnej innej książki, i dlatego moją amerykańską fabułę wzbogaciłem o wiele wątków z mojej praktyki, innych podróży, z czasów dzieciństwa i młodości, co nadało całości większego kolorytu i wyszło książce na dobre. W ten sposób powstała opowieść mająca ponad 420 stron. W treści oddałem oczywiście hołd mojemu idolowi Jamesowi Herriotowi i jego „Stworzeniom dużym i małym”.

Podobno nieźle mi wyszło, z reguły czytelnicy są zadowoleni, nawet tacy, którzy nie czytają książek na co dzień. Język jest dość prosty, lekki i zabawny, a piszę po prostu o Stanach jakie mogłem zaobserwować z mojego materaca w małym mieszkanku na prowincji USA. Mieszkałem w Karolinie Północnej w Elizabethtown, w stanie w którym narodziły się pączki i wynaleziono samolot. Były to czasy kiedy Obama startował dopiero na prezydenta USA po raz pierwszy, a Trump był tylko celebrytą i w ogóle nie liczył się w polityce. Treść przed wydaniem testowałem na emerytach. W końcu nudzą się, siedzą w domu, to niech coś poczytają poza ulotkami ze skrzynek pocztowych i ogłoszeniami parafialnymi.

Moją książkę nabył również dyrektor warszawskiego ZOO Pan Andrzej Kruszewicz, znany autor książek o zwierzętach i bywalec radiowej „Trójki”, co było dla mnie nobilitacją. Kilka razy mówiono o niej w lokalnych rozgłośniach radiowych, np. w Poznaniu, a zdarzyło mi się również spotkać obcych mi ludzi, którzy kupili książkę przez internet, a potem rozpoznali mnie ze zdjęć w książce na ulicy i byli bardzo zadowoleni. W każdym razie w twarz nie dostałem.

Zatem zapraszam do czytania i od razu dodam, że pomimo korekty w książce pojawiły się cztery błędy. Jednym z nich jest błąd logiczny, bo gość – bohater epizodu – żył jakiś czas po tym jak go zabili. Hm..Mój Drogi Czytelniku, jeśli odkryjesz z lektury książki o kogo chodziło i napiszesz mi o tym, to masz szansę dostać małą nagrodę. Co miesiąc wylosuję pośród was osobę, która dostanie drugą książkę gratis. Może to niewiele, ale zawsze coś. Jak dają to bierz !

Za zdjęciem okładki książki, która znajduje się poniżej, dołączyłem dwie prawdziwe recenzje mojego dzieła, które z oczywistych powodów przypadły mi bardzo do gustu.

Właśnie jestem po lekturze, która zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie……! (aktualnie czyta żona Alina).

W ciekawy i humorystyczny sposób napisana. Podobały mi się zwroty po angielsku (wiarygodność), anegdoty z młodości i pracy w ARiMR, na fermach, dowcipy (np. o strażakach)…..itd.

Przy okazji “odbyłem” fantastyczną podróż po USA z CIEKAWYM komentarzem historycznym i obyczajowym.

Muszę przyznać, że ubawiłem się nie mniej niż przy lekturze J.Heriotta z cyklu “Wszystkie stworzenia…..”

– Andrzej Kiljański, Kuślin

Dzień dobry Panie Piotrze!

Miałam przyjemność wraz z mężem Andrzejem spotkać Pana w tym roku w Puławach na “Pejsakówce”. Bardzo ciekawie opowiadał Pan o swojej książce “ Moja Karolina”, zatem dokonaliśmy zakupu. Najpierw  książkę zaczął czytać mąż, a ja słysząc  głośny śmiech co jakiś czas, postanowiłam również zabrać się do lektury. Wiem , że mąż po przeczytaniu książki , podzielił się z Panem swoimi refleksjami. Ja mogę powiedzieć, że dzięki książce poznałam kawał Ameryki ( a nigdy tam nie byłam) i sporo dowiedziałam się o pracy zootechnika ( a nie jestem osobą z branży). Natomiast styl, lekkie pióro , dowcip, opisy zabawnych sytuacji są  powodem do tego, aby Autorowi pogratulować i życzyć kolejnych udanych książek. Ostatnio “Karolinę ‘ przeczytał mój Tato- pan w wieku 86 lat. Powiedział, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy nasi pracownicy ( prowadzimy z mężem firmę obsługującą rolnictwo ) – “te panie w biurze też” – powiedział.

– Alina Kiljańska, Kuślin