Podróż do Turcji
Podróż do Turcji czyli jest taki kraj, który po angielsku nazywa się Turkey i z jednej strony to słowo oznacza Turcję, a z drugiej indyka (turkey = indyk).
A jeśli zrobimy wyraz: turnkey, to mamy znaczenie, że coś zrobiono pod klucz czyli nie trzeba już nic remontować. No, niestety nie można tego powiedzieć o miejscu w którym byłem, bo w tym wielkim mieście w którym żyje ponad 15 milionów ludzi jest wiele obiektów wymagających remontu. Tak samo największe atrakcje turystyczne i zabytki były w fazie remontu, otoczone dyktami i płytami, zamknięte dla zwiedzających i nie dane mi było ich zwiedzić od wewnątrz. Ale mi to nie przeszkadzało, bo byłem w ciekawym miejscu na styku Europy i Azji, w jedynym mieście na świecie leżącym na dwóch kontynentach czyli w mieście o nazwie…
Istambuł – wrota do Azji
To stare miasto jak świat, powstało w 660 r przed naszą erą jako Bizancjum założone przez Greków, należało do Aten, Persów, Spartan, a później wcielone do Cesarstwa Rzymskiego i nazwane wówczas Konstantynopolem. Z kolei w XV wieku miasto zdobyli Turcy i miasto stało się centrum kalifatu oraz islamu (przedtem rządziło tutaj prawosławie) i tak już pozostało. W XX wieku władze tureckie zmieniły nazwę na Istambuł, często zastępowaną przez Turków na Stambuł. To miasto leżące nad morską cieśniną Bosfor, która przeciska się od Morza Marmara z północy do Morza Czarnego na południu. Zachodnia część Istambułu należy do Europy, a wschodnia do Azji. Granicą łączącą oba kontynenty jest Most Bosforski wybudowany w 1973 r, o długości ponad 1,5 km, ma 8 pasów ruchu po których codziennie przemieszcza się ponad 200 tysięcy pojazdów, wisi ponad 60 metrów nad taflą wody.
Są jeszcze dwa inne mosty wspomagane przez gęstą sieć promową, którymi również można przejechać przez Bosfor w obu kierunkach. Miasto rozłożyło się na olbrzymiej powierzchni, w zasięgu wzroku w każdym kierunku rozpościera się gęsta zabudowa, miliony klocków lego ułożonych obok siebie (budynków), a pomiędzy nimi mkną tureckie auta. Tutaj nie za bardzo liczą się przepisy ruchu drogowego, trzeba się wciskać, wpychać, wyzywać za kierownicą, gestykulować i trąbić na wszystkich ile wlezie. Auta przeciskają się pomiędzy przeszkodami dosłownie na milimetry, a dodatkowo Turcy w czasie jazdy odbywają wideokonferencje przez telefon ze swoją matką i innymi członkami rodziny, jednak jednym okiem zawsze pilnują drogi. Jeśli jesteś pieszym i chcesz przejść na drugą stronę ulicy, to musisz się skoncentrować i dosłownie biec, lawirować między pędzącymi samochodami, bo Cię nie wpuszczą. Miasto naszpikowane jest wszystkim tym, czym powinna być nafaszerowana metropolia tej wielkości czyli meczetami, uniwersytetami, targami, centrami finansowo-biznesowymi, teatrami, zabytkami, hotelami, restauracjami itp.
Znajdziesz tu wszystko, czego tylko potrzebujesz i czego zapragniesz. Jeśli powiesz o tym dowolnemu Turkowi, to zawsze zna kogoś kto akurat może załatwić Twoją sprawę pozytywnie. A to jakiś brat, kuzyn czy wujek ma sklep z odzieżą, z cukierkami, prowadzi dyskotekę lub wycieczki po Stambule i on Cię do nich zaraz zawiezie. Najlepiej nie reagować na propozycje, ale wymaga to hartu ducha, bo Turcy to doskonali sprzedawcy. Tak ci wszystko wyperswadują, że kupisz mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. I mnie nie udało się obronić i raz wszedłem do sklepu z baklavą (tureckie dobro narodowe – słodycze) i herbatami, a potem wyszedłem z herbatą, której w ogóle nie potrzebowałem, a wydałem na nią 30 euro. Innym razem daliśmy wpuścić się w maliny i zjedliśmy wspaniały posiłek złożony z krewetek królewskich i zapłaciliśmy…160 euro za nasz obiad.
Turcy bardzo zachwalali swój lokal, ale jakoś nie dopowiedzieli, że cena 200 lirów tureckich (10 euro) dotyczy każdej sztuki, a nie całego menu.
Ogólnie w Turcji nie ma z niczym problemu, każda potrzeba będzie zaspokojona. Jeśli nie masz dość włosów na głowie ? Zaproszą Cię do….
Hair Clinic
Z nich słynie Istambuł, działa tutaj kilkanaście klinik, które specjalizują się w przeszczepie włosów na głowie i dają gwarancję, że będą one rosły. Dlatego na ulicach można spotkać mnóstwo osób z całego świata z wygoloną na łyso, lekko poharataną i zabandażowaną głową – po zabiegu przeszczepu.
Trwa on cały dzień, najpierw wyrywają ci wytypowane włosy z tyłu głowy, a nawet z brody, potem je segregują i wszczepiają do 3.000 włosków w łyse miejsca. Wygląda to trochę tak jakby ktoś wstrzeliwał ci kołki w głowę zamiast w beton. Na szczęście włosy jeszcze mam, więc nie poddałem się tej atrakcji, ale mój znajomy tak. Przyjechałem więc z nim do Istambułu, żeby dodać mu otuchy i zwiedzić przy okazji miasto. W cenie zabiegu jest transfer z lotniska i odwózka na samolot, pobyt w hotelu w centrum ze śniadaniem i opieka ze strony konsultanta. Zatem Mój Drogi, jeśli nie masz włosów, to zapraszam do Stambułu, ale dobrze to przemyśl, bo moim zdaniem wielu facetów w wersji łysej czaszki wygląda całkiem cool i męsko w przeciwieństwie do wizerunku z owłosionym skalpem. W naszym hotelu też zakwaterowano dużo osób chcących skorzystać z oferty Hair Clinic i każda z nich miała wyznaczony termin na zabieg. W określonym dniu w czasie naszego śniadania przyjeżdżała furgonetka z kliniki i jej turecki kierowca wkraczał do naszej hotelowej jadalni, a wtedy zapadała cisza na sali.
Z pomiętolonej kartki wyczytywał imiona osób, które natychmiast muszą się z nim udać do samochodu (podwózka do kliniki). Wywołane persony pokornie porzucały swoje talerze z jadłem i udawały się w wyznaczonym kierunku. Były już spakowane i przygotowane na swój los. Gdy to obserwowałem zza mojego stołu naszła mnie taka refleksja, że ta scena przypomina mi typowanie ciężarnych loch w kojcu zbiorowym, którym zbliża się termin porodu i ich załadunek (przegonka) do kojców porodowych. Albo gorzej, selekcja tuczników do ubojni. W taki sposób moja babcia typowała młode kurczaki do uboju w celu ugotowania rosołu i przyrządzenia potrawki z kurczaka dla swoich wnuków. Sypała im ziarno do koryta, a gdy ich uwagę pochłonęła konsumpcja, to raz po raz szybko schylała się i chwytała danego kurczaka, a potem długo go macała i miętoliła w rękach sprawdzając czy nadaje się już na obiad. Taki proceder trwał ok. 30 minut.
Błękitny Meczet, Hagia Sophia i Pałac Topkapi
Najbardziej znane zabytki Istambułu znajdowały się w zasięgu ręki, blisko naszego hotelu, wystarczyło pójść pieszo przez kilka minut, aby dojść do głównego kompleksu z atrakcjami. Zaczyna się od Błękitnego Meczetu, a potem spacerkiem idzie się przez aleje hipodromu, który prowadzi do Hagia Sophia.
Za nią z kolei położony jest Pałac Topkapi – Sułtana otoczony ogrodami. W nich – ku mojej uciesze – fruwają sobie na wolności zielone i dość sporych rozmiarów papugi aleksandretty większe i wesoło pokrzykują w powietrzu. Mam taką jedną w mojej ogrodowej wolierze i mogę podziwiać ją na co dzień.
Błękitny Meczet wybudował 19-letni sułtan Ahmed I w XVII wieku i jest typowym przykładem architektury islamskiej. Chciał, żeby meczet był wspaniałą budowlą wykonaną z najlepszych materiałów specjalnie robionych na potrzeby budowy. W ten sposób pragnął przebłagać Boga, żeby wybaczył mu jego złe prowadzenie się w młodości (tak jakby wiek 19 lat oznaczał już starość !), a poza tym meczet miał przyćmić swym blaskiem inną budowlę – Hagia Sophię, którą wybudowano z kolei ku czci prawosławia. Meczet swą nazwę „błękitny” zawdzięcza błękitnym płytkom ceramicznym z Izniku, którymi udekorowano budowlę.
Ma sześć wież – strzelistych minaretów, a potem dorobił się jeszcze siódmej. Centralną częścią wewnątrz – jak w każdym meczecie – jest Sala Modlitw oświetlona wielkimi żyrandolami i oknami z witrażami. Podłoga wyłożona jest czerwonymi dywanami i dlatego do meczetu trzeba wchodzić bez butów, a w niektórych trzeba umyć nawet nogi przed wejściem.
Z kolei Hagia Sophia to główna budowla Cesarstwa Bizantyjskiego wybudowana w 537 r przez Cesarza Justyniana I Wielkiego, pierwotnie jako Świątynia Mądrości Bożej – symbol wczesnego chrześcijaństwa. Po zdobyciu Konstantynopola (obecnie Istambułu) przez Osmanów świątynię po raz pierwszy zamieniono w meczet. Gdy Imperium Osmańskie rozpadło się i na jego zgliszczach powstała świecka republika Turcji Hagia Sophia stała się muzeum wpisanym na Listę Dziedzictwa Narodowego UNESCO. Tak więc Hagia Sophia przez 916 lat służyła chrześcijanom i potem 481 lat muzułmanom. Muzeum odwiedzali papieże: Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek, a w 2020 r – dekretem prezydenta Erdogana świątynię zamieniono ponownie w meczet. W pobliżu znajduje się wspaniała Bazylika Cystern lub Cysterna Bazylik (Pałac Jerebatan) – to starożytny podziemny zbiornik na wodę podparty kolumnami i miał zaopatrywać pałac sułtana w wodę podczas wojny. Niektórzy twierdzą, że właśnie ten obiekt jest najpiękniejszy i najlepszy do zwiedzania, a nie tam jakieś meczety czy kościoły.
Wreszcie Pałac Topkapi położony na obszarze 70 ha był rezydencją sułtanów przez 380 lat, a jako pierwszy rezydował w nim Mehmed II – zdobywca Konstantynopola. Pałac ukończono w 1465 r i w czasach jego świetności mieszkał w nim również słynny Sulejman Wspaniały. Do budowy użyto także błękitnych płytek z Izniku, białych marmurów – do wyłożenia ścian haremu, żeby kobiety sułtana miały wszystko co najlepsze. Atrakcja położona jest blisko Morza Marmara i cieśniny Bosfor, a rozsławił ją na świecie serial: „Wspaniałe Stulecie”. Można zobaczyć jak w przepięknych komnatach rozgrywa się walka o władzę i snuje się intrygi, a także miłosne podboje. Co ciekawe na Dziedzińcu Janczarów stoi mały bizantyjski kościółek, który skrywa mozaikę z wielkim złotym krzyżem. Żaden sułtan mieszkający w pałacu nigdy nie zatarł tego jawnego symbolu chrześcijaństwa.
A świnia Panie to tylko spod lady
Żyjąc w kraju muzułmańskim Turcy nie zjadają wieprzowiny, a więc świnie są na cenzurowanym. Nawet bajka o Kubusiu Puchatku miała problemy w tureckiej telewizji publicznej ze względu na udział w niej Prosiaczka ! W końcu zakazano emisji tej bajki (bo nie dało się jej ocenzurować i wyciąć postać Prosiaczka), a więc nie jest to kraj dla Prosiaczka. Na ulicach w licznych restauracjach i fast foodach z kebabami króluje wołowina, a szczególnie baranina – młoda jagnięcina, rzadziej drób.
Jeśli jesteś w Turcji to musisz zjeść kebaba, nie ma bata, to główna atrakcja kulinarna i dobrze nam znana. Tyle, że turecki kebab jest halal czyli z czystego mięsa przygotowanego w odpowiedni sposób. Jest często podawany w zawijanym placku – w pitach – na wzór meksykański, a rzadko w bułce. Kebab to nic innego jak skrawki mięsa nadziewane na rożen i pieczone na nim podczas obracania się.
Jeśli chcesz zjeść sobie schabowego, to musisz sam wyhodować sobie świnkę na tureckiej wsi, ubić ją i rozebrać. Tak jak było w naszym kraju za komuny, kiedy jeździliśmy po tak zwaną rąbankę do zaprzyjaźnionego rolnika lub chodziło się do znajomej sklepowej, która wyciągała schab zawinięty w szary papier spod lady.
Kiedyś pisałem o świnkach w Bułgarii, które hodowane są w dużych fermach zlokalizowanych między luksusowymi hotelami z rzeszą turystów nad Morzem Czarnym. One chętnie by się z nich wydostały i uciekły właśnie do Turcji, bo mają niedaleko, aby cieszyć się tam wolnością. Co prawda w Turcji są zwierzętami „nieczystymi”, ale przynajmniej nikt ich na ruszt nie wrzuci. Jednak za czasów Bizancjum nikt by się z nimi nie patyczkował, Grecy chętnie włączali je do swojego menu. Wieprzowina była wówczas najchętniej zjadanym mięsem. Grecy zaobserwowali, że locha rodzi dwa razy w roku po 12 prosiąt i już Arystoteles określał, że tucz świni trwa 60 dni. Zauważyli, że potomstwo świni daje najwięcej smacznego i przyswajalnego mięsa ze wszystkich zwierząt domowych. Chociaż trzeba stwierdzić, że to świeże mięso było mało dostępne i tylko dla bogatych. Przecież nie znano wtedy technologii zamrażania i przechowywania mięsa, co najwyżej było solone, ale zmieniało barwę i smak. W przepisach na wieprzowinę podawano też w jaki sposób „odświeżyć” mięso, które prawie nie nadawało się już do spożycia. Mięso często było łykowate, twarde, świnie jadły przecież to co same znalazły w obejściu lub w lesie, a metodą prób i błędów Greccy konsumenci starali się znaleźć optymalną fazę do spożycia świni. Cenili młode prosięta – pieczone powoli i podobno mięso z wymienia lochy po odsadzeniu prosiąt. I wszystko to się skończyło gdy nadeszli Osmanowie.
Ruski go Home !
Na ulicach królowały kebaby, sklepy z baklavą, ceramiką, targowiska z lumpami, które tworzyły gęstą sieć uliczek ze specyficznym klimatem, a także wszechobecna była herbata. Nie ma to jak usiąść na chwilę przy stoliczku i zamówić sobie turecką herbatę, mocną i słodką, którą podaje się w charakterystycznych małych szklankach. Można wówczas posłuchać zawodzenia muezinów – głosu niosącego się po ulicy i nawołującego muzułmanów do modlitwy. Muezini nawoływali z wieżyczek – minaretów, ale obecnie robi się to przez głośniki. Mam wrażenie, że Turcy dość swobodnie podchodzą do religii i modlitwy, nie walą tłumami do swoich meczetów, tak jak my powoli przestajemy chodzić do kościołów (przynajmniej w dni i niedziele powszednie). Całokształt zabytków i życia na ulicy można podziwiać z daleka – z pokładu statku płynącego wzdłuż cieśniny Bosfor. Taki rejs trwa 2-3 godziny i jest miłym punktem podczas pobytu w mieście.
Jedyną rzeczą, która mi przeszkadzała w Istambule i na jego ulicach była obecność Ruskich. Wszędzie dało się słyszeć rosyjską mowę, byli w hotelach, w sklepach i restauracjach. Żarli, pili, robili zakupy i udawali miłe rodzinki, które spacerowały sobie po mieście jak gdyby nic się nie stało.
Podczas śniadania miałem ochotę podejść do tych ruskich mamusiek i grzmotnąć ich głową o blat stołu, a ich mężów wysłać na front pod lufy Ukraińców. Może oni nie popierają wojny, może i nie lubią Putina, ale sprawy zaszły za daleko. Widzą przecież – chociażby w tureckiej TV – co ich armia wyczynia na Ukrainie. Wygnałbym to całe tałatajstwo z powrotem, ale niestety Turcy lubią Rosjan, którzy zostawiają u nich swoje pieniądze. Sorry Winnetou, ale biznes jest biznes – tak mawialiśmy w szkole podstawowej. Na ulicy Turcy zaczepiali mnie nawet po rosyjsku, bo uznali, że jestem z faszystowskiej Rosji. Wtedy mówiłem im, że nie życzę sobie, żeby używali wobec mnie cyrylicy, a Russian must go home ! Wtedy śmiali się i przepraszali. Gdy dowiedzieli się, że jestem z Polski od razu mówili: „dzień dobry, jak się masz”. Ech..ci tureccy poligloci, znają nas przecież dobrze z czasów, gdy tonami kupowaliśmy u nich odzież, kurtki na handel. Raz zrobiła tak moja mama, poleciała z koleżanką Iłem do Istambułu, kupiła kilka kurtek, kożuszków i zarobiła tyle ile normalnie zarabiała przez 3-4 miesiące.
Reasumując każdy znajdzie w Istambule coś dla siebie.