Kocham Cię jak Irlandię…(Wycieczka do Irlandii)
…to tytuł przyjemnej piosenki grupy Kobranocka, którą zespół napisał w 1990 r. Myślę, że Polacy zawsze lubili i cenili Irlandię, pamiętam, że w latach 2005-2007 Irlandia przeżywała prawdziwy boom i najazd naszych rodaków na Zieloną Wyspę w poszukiwaniu pracy. Do dzisiaj mieszka tam ponad 150.000 Polaków, a wielu z nich można spotkać w charakterze pracowników na fermach loch działających w cyklach zamkniętych lub w ogóle na fermach trzody chlewnej. Przydarzyło się to również mnie, gdy na zaproszenie irlandzkiej firmy MakeWay Ltd. udałem się do Irlandii na ich nowoczesną fermę loch. To moja krótka wycieczka do Irlandii.
Pomiędzy Irlandczykami, Ukraińcami, Czechami i Rosjanami, dość szybko wynalazłem kilku Polaków pracujących w dziale porodówek. A wszystko zaczęło się od lotu liniami Ryanair z Wrocławia do Dublina. Lot był dość wcześnie rano i dlatego wczesną porą, gdy było jeszcze ciemno odpaliłem moją czerwoną, wiekową już Skodę i pomimo jej cichych protestów wyruszyłem w drogę – na Zieloną Wyspę.
Irlandia – Zielona Wyspa
To nieduży kraj, 4,5 razy mniejszy od Polski, należący do Unii i strefy euro, ze stolicą w Dublinie, z liczbą mieszkańców przekraczającą 5 mln dusz. Co ciekawe, znacznie więcej Irlandczyków mieszka poza granicami Irlandii (np. w samych Stanach jest ich kilka razy więcej) niż w macierzy. Irlandia sprytnie schowała się za wyspami brytyjskimi, które chronią ją od strony kontynentu europejskiego. Nikt nie może najechać na wyspę, jeśli wcześniej nie rzuci na kolana potęgi militarnej i nuklearnej na świecie czyli Królestwa Wielkiej Brytanii, co jest prawie niewykonalne.
Ma więc Irlandia dobrego obrońcę, choć oczywiście za Anglikami jej obywatele nie przepadają. Z pozostałych stron wyspę oblewają wody Atlantyku, a w miejscu połączenia skalistego lądu z wodą tworzą się malownicze i przepiękne klify. Ocean jest źródłem częstych mżawek, które jak prysznic obficie nawadniają irlandzką wyspę, powodując, że stała się naprawdę soczyście zielona. Suszy tutaj nie uświadczysz. Aż miło się na nią patrzy, na te ożywcze barwy wokół, które królują tutaj nawet zimą, zwłaszcza, że śnieg pada bardzo rzadko. Wiejski krajobraz naszpikowany jest pasącymi się owcami, kozami (w wydzielonych kwaterach z żywopłotów), a także krowami, a nierzadko widać też konie. W ogóle Irlandię z grubsza można podzielić na strefy: Dublin – bardzo przyjemną stolicę, potem jest kilka większych miast, które promieniście zlokalizowane są nad wybrzeżem, a pomiędzy nimi rządzi jedna, wielka i wspaniała wiocha. Wewnątrz jest specyficzny i klimatyczny zielony interior.
Możesz jechać 40-50 km drogą i nie spotkasz żywego ducha, nie zobaczysz nic, poza naturą. Irlandia pod tym względem przypomina trochę Stany Zjednoczone i ich drogowe przestrzenie. Jeśli lubisz takie klimaty, to Irlandia jest dla Ciebie. Wszędzie znajdziesz puby, w miastach – duże, a na landzie – małe, na 4-6 osób, możesz zawsze wstąpić i napić się w nich Guinnessa, który w Irlandii smakuje zupełnie inaczej (lepiej), podyskutować z dziadkami o życiu, choć ja oglądałem akurat z
nimi wybrane mecze na Mundialu w Katarze. Na śniadanie do jajek poczęstują smażonym bekonem, a i w menu głównym dużo jest wieprzowiny.
Czy zatem Irlandia to dobry kraj dla świń ? Zobaczymy.
Makeway Ltd.
Jawi się jako duży producent trzody chlewnej w Irlandii, bo ogółem dysponuje stadem ok. 6.000-6.500 loch, a stada położone są w trzech lokalizacjach. Mnie przyszło odwiedzić największą fermę liczącą 3.000 loch, która położona jest niedaleko najstarszego miasta w Irlandii – Waterford (dwie godziny jazdy autem na południe od Dublina), a siedziba firmy znajduje się w oceanicznym kurorcie Tramore. Gdy tylko skończysz pracą na fermie, wskakujesz w auto i po kilkunastu minutach możesz pławić się już w falach Atlantyku. Całkiem przyjemne połączenie.
Oczywiście dominuje duńska genetyka, a opiekę weterynaryjną nad stadami sprawuje duńska firma. Co kwartał duńscy specjaliści przylatują na tour po irlandzkich fermach swoich klientów. Nie ma jednak dużo problemów z chorobami, ponieważ fermy są oddalone od siebie na dość duże odległości i przy małym ich zagęszczeniu nie ma transmisji patogenów, nie występuje nawet biegunka wśród prosiąt na porodówce, co na pewno można zapisać Irlandczykom na plus. Przyrosty są dobre, żywotność i behawior osesków są prawidłowe, a to już dobry prognostyk do rozwinięcia produkcji na dobrym poziomie. Do tego mają bioasekurację na bardzo dobrym poziomie i czystość fermy – np. wszystkich korytarzy przepędowych – na idealnym poziomie. Można codziennie wykonać test „łyżeczki” czyli rzucić swoje śniadanie na podłogę i bez problemu wyjadać je potem łyżeczką wprost z betonu. Jest taki czysty i o każdej porze dnia. Nic niepotrzebnego nie wala się wokół, nie ma kartonów, zużytych opakowań po sprayu do znakowania zwierząt, które zawsze lubią wyturlać się pod nogi z różnych zakamarków, w ogóle nie ma żadnych rupieci. Prawdziwe irlandzkie czyścioszki !
Nie mamy własnych rzeźni…
…tłumaczy mi manager Christopher Frizell. „Jesteśmy za małą firmą, żeby zajmować się jeszcze ubojem, przetwórstwem i sprzedażą mięsa” – tłumaczy. Wszystkie tuczniki wyprodukowane w systemie zamkniętym firmy MakeWay sprzedawane są do trzech rzeźni w Irlandii, hodowcy stawiają na dywersyfikację rynku odbioru żywca wieprzowego. Ceny żywca są bardzo podobne do tych w Europie, np. w Niemczech czy w Polsce, ale rynek irlandzki jest jakby bardziej hermetyczny. Żeby wywieźć irlandzki żywiec do ubojni w Europie lub żeby przywieźć niemieckie tuczniki na Zieloną Wyspę przewoźnicy musieliby pokonać dość skomplikowaną drogę z użyciem tuneli, promów, co bardzo winduje koszty takich transportów, a ich czas bardzo by się wydłużył, to spowoduje, że taki proceder będzie nieopłacalny.
Izolacyjne położenie Irlandii wpływa więc pozytywnie na stabilizację produkcji i transportu żywca w kraju. Problemy irlandzkich farmerów są jednak takie same jak na kontynencie: ceny zbóż paszowych wzrosły o 100%, a cena za żywiec płacona irlandzkim farmerom przez rzeźnie w kraju jest niewiele większa od tej, którą wypłacano w zeszłym roku, kiedy koszty produkcji były drastycznie niższe. Każdy irlandzki farmer dopłaca do swojego tucznika przy jego dostawie do rzeźni ok. 40-50 euro. Sytuacja nie jest wesoła i rolnicy twierdzą, że jeśli irlandzkie rzeźnie nie będą dopłacać im do surowca więcej, to do uboju zabraknie irlandzkich tuczników, a w marketach nie będzie już irlandzkiej szynki. To skłania niektórych przetwórców do przemyśleń i rewizji swojej polityki. Na problem niemożności zbilansowania kosztów produkcji negatywnie wpływa też fakt złej dystrybucji zysku za sprzedaż żywca pomiędzy partnerami. Tylko 12-15% ceny szynki płaconej przez konsumentów w marketach trafia do producentów, a większość marży zasila przetwórców, co jest kością niezgody między farmerami i rzeźniami. Irlandzki rząd chce wspomóc jednorazową kwotą do 20.000 euro każdego farmera, który odstawia więcej niż 200 świń w ciągu roku. Sektor produkcji trzody chlewnej jest bardzo ważny dla Irlandii, ponieważ zatrudnia ok. 10.000 pracowników (dla Irlandii to dużo), a po produkcji mleka i wołowiny, to trzecia największa branża w przemyśle rolno-spożywczym, która generuje jeszcze dla irlandzkiej gospodarki kilka milionów euro z eksportu.
Liczą się stałe i pewne wskaźniki
Żeby cokolwiek zarobić w tym niepewnym i drogim biznesie firma MakeWay stawia na ustabilizowanie produkcji, żeby po pierwsze ją intensyfikować i wykorzystać każde miejsce na fermie, a po drugie, żeby uniknąć wzlotów i upadków (sinusoidy produkcyjnej). Wskaźniki produkcyjne muszą być równe, stabilne i przewidywalne. Christopher zachwalał, że osiągane przez nich wskaźniki produkcyjne na fermach są bardzo dobre, ale doskonale wie, że to się zmieni, dobra sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Wszystko na świecie dąży do entalpii czyli rozpadu i już teraz trzeba myśleć nad tym jak utrzymać ją w ryzach. Firma w zasadzie stosuje filozofię, którą opisałem w poprzednim odcinku, w polemice do tak zwanej wysoko plennej genetyki, polegającą na tym, że nie interesuje jej rozwój na siłę. Nie jest zainteresowana, żeby maksymalizować ilość urodzonych osesków, bo wiedzą, że nie tędy droga i że jest ona kosztowna, angażuje większą ilość pracowników na porodówce, do przegonek, selekcji zwierząt, a w zamian liczą się dla niej niskie koszty produkcji każdego warchlaka czy tucznika, krótki cykl produkcyjny dla każdej lochy, żeby rodziła mniej w miocie, ale w zamian częściej w ciągu roku (ilość prosiąt pozostanie taka sama), zwalczanie dni nieprodukcyjnych, kontrola prośności i wykrywanie sztuk jałowych.
Na fermie stosuje się automatyczne żywienie loch, które przebywają w dużych kojcach zbiorowych – po 120-140 sztuk, stacje każdego dnia są w stanie wyselekcjonować lochy idące za chwilę na poród, ale automat kontroluje tylko daty, a nie potrafi rzucić na każdą świnię okiem i ocenić czy naprawdę jest ciężarna ? Pomimo stosowania automatyki na fermie, to jest zadanie dla człowieka z odpowiednim doświadczeniem. Irlandzka firma poszukuje kogoś takiego, managera fermy, który codziennie będzie monitorować kilka punktów krytycznych na fermie, który będzie potrafił zaingerować, gdy coś złego zacznie się dziać w systemie. Nie ukrywam, że Irlandczycy zaprosili mnie na fermę, ponieważ chcieli złożyć mi taką ofertę pracy – łącznika pomiędzy managerem, a samymi fermami. Firma nie ma tak bardzo rozbudowanych struktur doradczych jak nasi polscy potentaci, gdzie w razie jakiegokolwiek projektu trzeba uzyskać zgodę kilku zadufanych w sobie managerów. W Irlandii wystarczy dogadać się tylko z jedną osobą i sprawy dzieją się bez żadnej zwłoki. Nie wiem czy podejmę się tej współpracy, ale na pewno się o tym dowiecie. Będę wówczas mieszkał w starym zamku przerobionym na hotel z klimatycznym ogrodem z kamiennymi posągami w Waterford – najstarszym mieście w Irlandii.
Nowoczesna wytwórnia pasz
W pełni zautomatyzowana nowa jednostka, którą MakeWay wybudował przy fermie dwa lata temu, zrobiła na mnie wrażenie. W zasadzie może pracować bez żadnej obsługi (po jej zaprogramowaniu) i obsługuje tysiące warchlaków i tuczników na fermie MakeWay. Jest to opcja, żeby dość istotnie obniżyć koszt żywienia trzody (nie trzeba obsługiwać marż dostawców paszy), a także mieć wpływ na jakość żywienia i zdrowotność całej populacji świń będącej pod opieką firmy.
Dla mnie ciekawe był fakt, iż cała infrastruktura paśników własnej koncepcji i systemu rur, potrafi miksować i dostarczać paszę dla każdego kojca świń oddzielnie, po kolei. Jeśli w kojcu są chore zwierzęta, to specjalna mieszanka paszowa – dedykowana tylko im, wysyłana jest pneumatycznie do konkretnego kojca, a tuż przed wylotem do karmnika, sucha mieszanka mieszana jest z wodą. Świnie karmione więc są na mokro, a w systemie nie ma żadnych dosatronów, wszystkim steruje komputer. Takie żywienie, a także wydłużenie laktacji do 30-31 dni na porodówce, daje zwierzętom ekstra impuls do rozwoju, dzięki czemu okres tuczu jest bardzo krótki, a zwierzęta się nie różnicują. W ten sposób ceny za żywiec, a potem wbc – za wagę i mięsność tuszy, są stabilne i powtarzalne, dzięki czemu możliwe jest wygenerowanie jakiegokolwiek zysku (efekt skali) – przy ciągłej minimalizacji kosztów.
A na początku i na końcu był Dublin
Fajne, spokojne i kompaktowe miasto liczące ponad 500.000 mieszkańców, z dużą ilością pubów i barów – polecam szczególnie dzielnicę Temple Bar, a stąd niedaleko do słynnej katedry Św. Patricka.
Do centrum dostaniesz się łatwo, gdy tylko wyjdziesz z terminalu przylotów na lotnisku w Dublinie, od razu trafisz do dwóch kolejek pasażerów, którym sprzedaje się bilety na autobus i upycha do pojazdów. No i w drogę. Bułka z masłem.
Wystarczy wysiąść na dowolnym przystanku autobusowym przy rzece Liffey i spacerować potem wzdłuż niej. Miasto dzieli się na Northside i Southside, jest kurortem turystycznym, ma swój port lotniczy, a leży nad morzem Irlandzkim – to wody pomiędzy Irlandią, a Wyspami Brytyjskimi połączone z Atlantykiem. Samolot do Wrocławia miałem dopiero późnym popołudniem, więc znów pochodziłem po mieście, wypiłem dwa lub trzy Guinnessy i autobusem odjechałem na lotnisko. Nadmienię, że korporacja Guinnessa leży w samym centrum Dublina, przy rzece i niedaleko dworca kolejowego, z którego podróżowałem do Waterford (ale wróciłem później do Dublina autobusem), jest największą firmą piwowarską na świecie. Co do pociągu, zdziwił mnie fakt, że gdy do niego wsiadłem, to w wagonie moje miejsce do siedzenia było oznaczone elektronicznym napisem z moim imieniem i nazwiskiem nad moim fotelem. W ten sposób łatwo trafisz na swoje miejsce.
No cóż, potem był lot do Wrocławia, a późnym wieczorem odnalazłem na parkingu lotniskowym moją Skodę, na szczęście odpaliła bez problemów, podjechałem do bramki wypuszczającej z lotniska, włożyłem mój bilet i zobaczyłem napis, od którego zrobiło mi się słabo: „nieważny bilet parkingowy, zapłać 3.500 zł”.
A oto inny wpis o Irlandii – zapraszam !