Zona Arizona

Arizona wita Was !

ArizonaArizona – południowy stan Stanów Zjednoczonych graniczący już z Meksykiem, a od wschodu z Nowym Meksykiem, od północy z Utah i Kolorado, a od zachodu z Kalifornią. Nazwę nadali mu Hiszpanie, a konkretnie Baskowie, w języku których Arizona oznaczała miejsce, gdzie rosną dobre dęby. Hm..trochę dziwna nazwa, ale może mieli dużo kominków i drzewo było im potrzebne do palenia, ale przecież nie mnie dyskutować z historią. W każdym razie po polsku brzmi pięknie i dźwięcznie, – Arizona. Ach, jak westernowo ! I słusznie, bo w tym stanie do dziś mieszka mnóstwo Indian: Hopi, Apaczów i Nawahów. Historię ma taką samą jak sąsiednie stany, więc mogę powtórzyć jak mantrę, że pierwsi byli tutaj Hiszpanie i założyli swój pierwszy fort Tucson w XVIII wieku. Potem właścicielem był Meksyk, a po wojnie Arizonę zdobyły Stany Zjednoczone, ale część jej terytorium musiały kupić. Eee.. na biednych nie trafiło. Zresztą co to były wtedy za kwoty ? Jakieś marne dolce ! W Arizonie był słynny generał Ulysses Grant – ten, którego nazwiskiem nazwano jedną z największych sekwoi w parku Yosemite. Więc „Sekwoja”  walczył tutaj ostro z Apaczami przez ładnych kilka lat i wreszcie pokonał ich wodza Geronimo. Ten Grant to miał rozmach, najpierw na wschodnim wybrzeżu lał konfederatów w wojnie secesyjnej, a potem na zachodnim brzegu Indian. My ledwo nadążaliśmy podróżować i przemierzać takie odległości samochodem, a chłopak tylko na koniu jeździł ! Nieważne jakim środkiem transportu dysponujemy, ale cele mamy tutaj dwa: Wielki Kanion i prerie w Monument Valley.

Wszechobecna fauna

Arizona, Wielki Kanion KoloradoTuż przed wjazdem do jednego z punktów widokowych nad kanionem drogę zatarasowały nam liczne duże jelenie, które stały sobie na środku szosy i miały nas gdzieś oraz przelotowość drogi. Czekaliśmy dłuższą chwilę, aż jelenie raczą zrobić nam miejsce, tymczasem za nami ustawił się inny samochód, który śledził nas po nocy już od dłuższego czasu. Ponieważ nie doczekaliśmy się żadnej reakcji ze strony przeżuwaczy, dlatego użyłem klaksonu, który w tej głuszy i ciszy odbił się od ściany lasu i skał i szerokim echem rozniósł się po okolicy. Jelenie aż podskoczyły, stanęły jak wryte, aż wreszcie zeszły nam łaskawie z drogi. Gdy tylko ruszyłem z miejsca, samochód za nami dodał gazu, koła zabuksowały na asfalcie, a potem zrównał się z naszym. Przez otwarte okno jego kierowca nakazał nam się zatrzymać. Czy naprawdę jedyne auto, które za nami podążało od godziny, w środku nocy, musiało okazać się policyjnym radiowozem ? Funkcjonariusz najpierw ostrym snopem światła omiótł wnętrze naszego pojazdu i zlustrował sytuację. Potem – bez wysiadania – pouczył, aby nie używać klaksonu i nie straszyć zwierząt. Oki, panie władzo, zrobi się ! My już być grzeczni dla przyrody.

Arizona, ja i kanion o świcieŚwit nad kanionem

Nad Wielki Kanion rzeki Kolorado dotarliśmy tuż przed 5:00 rano. Za 15 minut miało świtać. Bez chwili zwłoki wysiedliśmy z naszego yukona i z aparatami w ręku, zmięci, zaspani i ziewający, poczłapaliśmy nad krawędź kanionu. A tam było już około 150 turystów porozkładanych w terenie z kanapkami, piciem i profesjonalnymi aparatami. Ale ruch i podniecenie ! Wszyscy oczekiwali na wschód słońca i pierwsze jego promienie wpadające do kanionu, zagrzewając się do wytrwałości gromkimi okrzykami w różnych językach. Wtem dały słyszeć się głosy zmęczonych polskich turystów czekających z niecierpliwością na to wiekopomne wydarzenie.

Kurwa, kiedy wzejdzie wreszcie to cholerne słońce ? Chcę tylko zrobić to durne zdjęcie i pójść spać ! – żalił się jeden z nich. Sunrise, please!  O, nasi też tu są, jak miło !

Przyroda zlitowała się nad nim i żółte słońce szybko wyskoczyło zza horyzontu, spychając mroczny kokon nad kanionem w niebyt.

Arizona, wschód słońca nad kanionemPrzez chwilę panował jeszcze półmrok, aby po chwili słoneczna poświata zalała krajobraz, jakby ktoś nagle zapalił światło. Wtedy wszyscy zrozumieli, po co tutaj są i po co czekali tak długo, zamiast pójść spać. Światło słoneczne wpadło do wnętrza kanionu, którego głębokie i strome ściany zagrały kilkoma kolorami: żółtym, pomarańczowym, białym, zielonym, czarnym i wieloma innymi. Każda warstwa geologiczna mieniła się swoim odrębnym od reszty kolorem. Kanion Kolorado słynie z tego, że ma wszystkie kompletne warstwy geologiczne od swojego powstania. W Ameryce Północnej jest kilka głębszych takich tworów – w Kanadzie, USA i Meksyku, ale kanion Kolorado ma właśnie urodzaj warstw geologicznych i to on jest w zasadzie symbolem turystyki w Stanach Zjednoczonych jako największy i najrozleglejszy przełom rzeki. Ma ponad 400 km długości, prawie 20 km szerokości i głębokość około 2 kilometrów. Patrząc na tę ogromną wyrwę i dziurę w ziemi, człowiek zastanawia się, jak potężna musi być natura, która wodą i wiatrem wyżłobiła i ukształtowała te potężne warstwy z iłów, wapieni, łupków. Wewnątrz jest mnóstwo małych i średnich kanionów współegzystujących z głównym korytem, w którym płynie sobie mała rzeczka – Kolorado. Widok naprawdę był zabójczy.

Arizona, widok preriiCzerwone twarze w kanionie

Kanion znajduje się  częściowo w rękach Indian czerpiących dochody z turystyki. Można sobie zejść na dno kanionu i wrócić, ale w jednym dniu jest to niemożliwe ze względu na dużą różnicę wysokości i zabójcze słońce. Lepiej wykupić sobie wycieczkę dwudniową i zjechać do kanionu na mułach, a nazajutrz wrócić. Jednak zjazdy rozpoczynają się już o 4 lub 5 rano i trwają do pięciu godzin. Później słońce Arizony wypali wam mózgi. Podobno można polecieć nad kanionem helikopterem z Indianami, jeśli mają miejsce. Często widać przelatujące maszyny, które dostarczają zaopatrzenie do wiosek Indian na dole. Skoro kowboje w Missouri latają helikopterami, czemu nie mają tego robić czerwone twarze?

Jadąc dalej, można trafić do nowoczesnej inwestycji Indian, którą ukończono w 2007 roku. Jest nią zawieszona nad przepaścią platforma widokowa ze szkła, w formie podkowy. Platforma ma przezroczystą podłogę i chodząc po niej, ma się wrażenie, że wbrew prawu ciążenia wisi się w powietrzu. Wstęp kosztuje około 30 dolców, ale gdy masz lęk wysokości, odpuść sobie. Po wielokrotnym orgazmie turystycznym, nakarmieni widokami, poszliśmy do miejscowego baru na kaweczkę i małe śniadanko. Potem trzy godzinki spaceru wzdłuż krawędzi i dalej w drogę.

ArizonaWesternowe piaski Monument Valley

Odbiliśmy na północny – wschód stanu i dojechaliśmy do Monument Valley – rezerwatu i parku będącego w rękach Nawahów. To typowo westernowy krajobraz, wielkie, czerwone i pyliste prerie, pokryte skąpą roślinnością, gdzie gorące słońce przypala wszystko wokół, a z płaskiej prerii wystrzeliwują w górę rozmaite formy skalne głównie koloru czerwonego i żółto-brunatnego.

Arizona, kurz i pyłPomiędzy wiją się cienkie paski lokalnych dróg tonących w pyle fruwającym w rozedrganym od słońca powietrzu. Gdzieniegdzie widać chatę indiańską i pasące się wokół konie wyglądające na lekko zdziczałe. Pewnie następcy mustangów. Konie do Ameryki zawlekli europejscy konkwistadorzy i gdy im uciekły na soczyste od traw i ogromne prerie, zdziczały tam i wytworzyły swój nowy gatunek – mustanga. Stało się tak w XVI wieku, a nazwa „mustang” pochodzi z hiszpańskiego i  oznacza „bez właściciela”. I tak biedaka traktowano, trzebiono go i zabijano dla mięsa, skór i jako szkodnika niszczącego panoszące się uprawy, które zastępowały trawiaste prerie.

Arizona, mustangi w Monument ValleyW końcu opamiętano się i od 1971 roku mustangi są pod ścisłą ochroną. W Monument Valley pojeździliśmy samochodem, po piaszczystych bezdrożach, zatrzymując się co kawałek.

Arizona, Monument ValleyPotem wysiadaliśmy na chwilę na tych ogromnych pustynnych połaciach i lubowaliśmy się przestrzenią wokół nas i hulającym wiatrem. Auto było już tak zapylone i pokryte warstwą czerwonawego kurzu, że z powodzeniem mogło brać udział w rajdzie Paryż-Dakar. Oj, przed zdaniem go do wypożyczalni będzie trzeba pięknie je umyć, bo się tam przeżegnają, gdy je zobaczą i będziemy mieć swój wkład w ewangelizację.

Arizona, mustangi na preriiPolicja w potrzebie

Mieliśmy też ciekawe spotkanie z indiańskimi policjantami stanowymi, którzy odbywali akurat jakieś zaliczenia i egzamin ze sprawności fizycznej. Przebrani w dresy biegali dwie godziny w tym upale. Potem zapragnęli napić się i przebrać w mundury, a wszystko to mieli w samochodzie. Niestety, okazało się, że zatrzasnęli sobie kluczyki na przednim siedzeniu wewnątrz auta i nie mogli dostać się do swoich rzeczy. Staliśmy akurat nieopodal i poratowaliśmy ich wodą pitną, a potem pomagaliśmy włamywać się do radiowozu. Mnie kiedyś też coś takiego się przydarzyło i sam zatrzasnąłem sobie kluczyki w fordzie przed domem w Elizabethtown. Na szczęście amerykańskie auta często nie mają metalowego obramowania wokół bocznej szyby, więc można włamać się tą drogą i włożyć druty do środka szoferki, żeby postarać się zaczepić kluczyki. Po akcji policjanci byli bardzo wdzięczni i gdy ubrali się z powrotem w mundury, sfotografowali się specjalnie z nami w swojej pełnej krasie.

Arizona, policjanci w pełnej krasiePotem podjechaliśmy do straganów, gdzie Nawahowie sprzedają swoje wyroby. Okupiliśmy się w indiańskie świecidełka, bransoletki i kolczyki i znów pojechaliśmy dalej. Chcieliśmy znaleźć jakiś nocleg, ale okazało się, że w okolicy wszystko było już wynajęte od wielu dni.

Małe samolociki szaleją nad prerią

Arizona, Red Bull RacingPechowo trafiliśmy na Red Bull Racing i kolejny start w ramach pucharu świata właśnie nad Monument Valley. Chodziło o akrobacje lotnicze i zanim w ogóle wpuszczono nas na teren parku, musieliśmy z rana stać dwie godziny przed wjazdem w kolejce samochodów i obserwować ewolucje małych samolotów nad prerią. Były to dopiero loty treningowe, główne zawody miały odbyć się nazajutrz. Nawet ciekawe, bo latające między skałami samoloty puszczały za sobą specjalny gaz znaczący powietrze kolorowymi wstęgami.

Arizona, wyścigi samolotów nad Monument ValleyOstatecznie rozbiliśmy nasz namiot na polu namiotowym, a wieczorem poszliśmy do miejscowego baru na piwko i coś mocniejszego. Alkohol przegryźliśmy stekami z wołowiny i na końcu napiliśmy się kaweczki. Byłem akurat na odwyku, gdyż rzuciłem cukier i herbatę oraz piłem gorzką kawę, co wywoływało u mnie drobną frustrację. Rozkręcającą się imprezkę przerwała nam obsługa, wypraszając nas z lokalu ! Co? Byliśmy tacy pijani ? Nie, o 23 już zamykają i idą po prostu do domu, a turyści do budy ! Co to jest za nocny lokal, do cholery ? Gdzie jest książka skarg i zażaleń ? – myśleliśmy rozgorączkowani. Ale Indianie mają ją w dupie i pewnie prędzej by nas oskalpowali,  niż dali nam do ręki taką książkę.

Czy znasz już wpis o Fuerteventura ? Zapraszam !

https://przygodypiotra.pl/podroze-piotra/podroz-na-wyspy-kanaryjskie/

Arizona, trzeba się przewietrzyć

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *