Dzisiaj zapraszam w krótką historyczną podróż do trójkąta Wirginii. Nic starszego i bardziej historycznego od tego miejsca w Stanach już NIE MA !
Stan Wirginia. Historyczna kolebka Stanów Zjednoczonych.
Kolonia Williamsburg.
Po dwóch tygodniach leserstwa postanowiliśmy z Alicją znów wybrać się na wycieczkę. Tym razem przed nami był stan Wirginia i jego historyczne bogactwo, a dokładniej „trójkąt Wirginii”. Pierwszym punktem była kolonia Williamsburg, do której dotarliśmy jadąc interstate 95 do Richmond i potem odbiliśmy na wschód nad ocean. Jeszcze tego samego dnia zaliczyliśmy Colonial Williamsburg czyli rekonstrukcję osiemnastowiecznej kolonii amerykańskiej z czasów ogłaszania deklaracji niepodległości rozciągającej się na 70 ha terenu. Ta kolonia symbolizuje bohaterów z Wirginii którzy upomnieli się o niepodległość Stanów.
Kiedyś rozrastały się tutaj plantacje tytoniu i mieszkali bogacze popierający niewolnictwo. Dzisiaj to kompleks około 100 domów urządzonych w stylu z tamtej epoki wśród trawników, kwiatów, całość robi dobre wrażenie. Wewnątrz są hotele i restauracje dla gości, sklepy, antykwariaty, a obsługa kolonii, przewodnicy czy aktorzy występują w strojach z XVIII wieku, przechadzają się w nich wzdłuż głównej alejki, wykonanej nie wiedząc czemu z asfaltu (skoro to ma być rekonstrukcja), a między przechodniami jeżdżą wypielęgnowane powozy konne.
Można spacerować i wchodzić od domu do domu, a w każdym z nich obejrzeć pokaz jak wtedy pracował szewc, jak wyrabiano paski, pieczono chleb i zobaczyć wiele innych dawnych sztuk rzemieślniczych.
Jak głosi reklama nagrana przez znanego aktora Toma Hanksa, to miejsce gdzie przyszłość uczy się od przeszłości. Jakoś tak w skrócie. Po drodze zaliczyliśmy pokaz wystrzału z dawnej armaty. Huku i dymu było co niemiara. Wszyscy widzowie wpadli w ekstazę i krzyczeli „awesome, awesome” (to ulubione słowo Amerykanów) i mnie też się podobało. Ale Alicja ze skwaszoną miną powiedziała: „chodź już chodź, nie podniecaj się tak”. Więc wieczorem najedliśmy się znów w naszym ulubionym bufecie Golden Corall i wynajęliśmy pokój w kolejnym motelu.
Kierunek: Jamestown.
Następnego ranka zerwaliśmy się o świcie i pojechaliśmy niedaleko do Jamestown. Zwiedzanie naszego „trójkąta” zaczęliśmy od końca, bo chronologicznie najpierw powinniśmy być w Jamestown, a potem w Williamsburgu. Kolonia Williamsburg była kontynuacją tej z Jamestown, bo pierwsi osadnicy po jakimś czasie przenieśli swoją siedzibę dalej w głąb czyli do Williamsburga. Po drodze opuściliśmy park rozrywki Busch Gardens w Williamsburgu (do starych atrakcji dodano współczesne rozrywki), bo nie mieliśmy czasu i kasy na jeżdżenie licznymi roll-costerami i od samego patrzenia na nie, jak pionowo wspinają się w górę i z zabójczą prędkością spadają w dół, jak kręcą się dookoła własnej osi i jeżdżą w pozycji do góry nogami, robiło nam się niedobrze. Jamestown to pierwsza permanentna angielska osada z XVII wieku na kontynencie Ameryki Północnej.
Anglicy dotarli tutaj na trzech małych stateczkach „Susan Constant”, „Godspeed” i „Discovery”, których drewniane repliki stały u wybrzeża i można było je zwiedzać, co uczyniliśmy. Na statkach przypłynęło ok. 160 ludzi, kolonizatorów, którzy najpierw dopłynęli do zatoki Chesapeake, a potem w górę rzeki James. Później po dotarciu z Europy licznych posiłków założono fort – obóz. Wśród pierwszych przybyszów byli oczywiście Polacy. Wcale mnie to nie dziwi, bo oni wlezą wszędzie. Polacy założyli w Jamestown pierwszą hutę szkła. Zawsze mieli parcie na szkło. Kolonizatorzy stworzyli swoje struktury i pierwszym gubernatorem został gość o nazwisku Smith.
Oczywiście nie przeżyliby ani jednego roku bez Indian, którzy pomagali im jak mogli i zapewniali prowiant. Później dochodziło jednak do wielu tarć i wojenek między nimi o różne głupstwa. A to Indianin zakosił kolonizatorom blaszany kubek, a to biały podrywał Indiankę lub poskąpił wodzowi papierosa. Raz nawet gubernator Smith miał być stracony przez Indian w skutek różnych niesnasek, ale uratowała go córka wodza, bajkowa Pocahontas, której pomnik stoi w dniu dzisiejszym. Pocahontas nazywała się przedtem Matoaka i hajtnęła się potem z jednym kolonistą, co zapewniło kilkuletni pokój z Indianami i potrzebny białym spokój. Pocahontas popłynęła nawet do Anglii, gdzie zmarła nagle z niewiadomych powodów pływając po Tamizie. Pewnie ceny sukien w Londynie przyprawiły ją o atak serca.
Fort James – tylko dla osadników.
Oczywiście zwiedziliśmy replikę fortu i oglądaliśmy warunki w jakich koczowali kolonizatorzy i spędzali w nim czas. Były drewniane mury obronne z armatami – palisada Fortu James – ogródki warzywne, zagrody z kurami i kozami, na podwórzu armaty i uzbrojenie dawnych przybyszów.
Musiały to być jakieś kurduple, bo zbroje były tak małe, że jak przymierzyłem jedną, to sięgała mi do pępka. A co ochroni moje pozostałe skarby ? Hełmy malutkie, że ledwo na czerep wcisnąłem. Mleka chyba nie pili w przeszłości, nie mieli reklamy „pij mleko, będziesz wielki”. Wokół było parno i gorąco, komary cięły, Indianie się awanturowali i czasem po gębie dali przy piwie, a tu nawet komórki nie mieli, żeby do mamy zadzwonić do domu i się pożalić. Seks telefon też nie wchodził w grę dla odprężenia. Naprawdę, wcale im nie zazdrościłem. Mieli tylko kilka lichych chatynek, które stanowiły jedyną europejską placówkę na tym dzikim i pięknym kontynencie. Ale chłopy wytrzymałe były i po kilkudziesięciu latach z Wirginii ruszyli na ekspansję Karoliny Północnej.
Zaginiona osada i wojna o niepodległość w Yorktown.
Już wcześniej w XVI wieku Anglicy usiłowali bezpośrednio skolonizować Karolinę i założyli nawet pierwszą osadę w Ameryce Północnej. Była to Zaginiona Osada założona na wyspie Roanoke. Sponsorem wyprawy był Walter Raleigh i stąd mamy miasto Raleigh obok Durham. Wyprawą dowodził John White i po jakimś czasie popłynął do Anglii po zapasy. Wrócił dopiero po kilku latach i okazało się, że osada wyginęła, a do dziś nie wiadomo co się z chłopakami stało ? Po prostu nagle wszyscy zniknęli pozostawiając domostwa, rzeczy, broń w nienaruszonym stanie i bez śladów walki, nie było żadnych trupów, resztek kości. Albo wszyscy utonęli albo ich Indianie wykończyli i zutylizowali ciała albo komornik ich ścigał albo ich byłe przyjechały i musieli wiać. Ślad po nich zaginął na zawsze, a historia pozostała niewyjaśniona. W Jamestown w sklepie dla turystów natrafiliśmy na Polkę pracującą na kasie. Wpadłem przez kartę płatniczą, bo przeczytała moje nazwisko na karcie i sama nas zaczepiła, czy my aby nie Polacy ? No lepsze to niż pytanie: „are you German ?”
Ucięliśmy sobie pogawędkę, zrobiliśmy sobie zdjęcie na pamiątkę, buzi, buzi i pojechaliśmy na pola bitewne Yorktown. Z Jamestown do Yorktown wiedzie aleja Colonial Parkway, a Yorktown to trzeci element historycznego „trójkąta Wirginii”. Już nic bardziej historycznego w Stanach nie ma. Pola jak pola, to tutaj odbyła się ostatnia otwarta bitwa w ramach siedmioletniej wojny o niepodległość Stanów w XVIII wieku, która ostatecznie pogrążyła Anglików. Zostali oni tutaj otoczeni przez siły rewolucjonistów, a dodatkowo od strony oceanu odcięci od dostaw przez flotę francuską, która nękała ich ostrzałem z okrętowych armat. Wiadomo, że jeżeli ktoś jest przeciwko Anglikom, to z nim zawsze będą Francuzi. Choć są wyjątki jak w I i II wojnie światowej, gdzie walczyli ramię w ramię, albo przynajmniej udawali, że to robią. W każdym razie to tutaj brytyjski generał Cornwallis poddał swoją armię Jerzemu Waszyngtonowi – dowódcy sił rewolucyjnych. I było pozamiatane.
Na koniec kwestia indiańska.
Tuż obok rekonstrukcji fortu urządzono wioskę indiańską, jako że wówczas i biali i Indianie żyli generalnie w zgodzie. Składała się z drewnianych wigwamów bez okien i podłóg obłożonych korą jako izolacją.
Indianie dotarli do obu Ameryk jakieś 25.000 lat temu z Azji – z Syberii przez zamarzniętą cieśninę Beringa i rozprzestrzenili się po kontynentach. Jako Azjaci z pochodzenia mieli długie czarne włosy i szerokie nosy. Potem wytworzyli dziesiątki jeśli nie setki plemion, kultur, stylów życia, tysiące narzeczy i języków, wyspecjalizowali się w życiu w różnych warunkach środowiskowych, a to żyli na Wielkich Równinach, a to w górach i wąwozach. W Ameryce Północnej było od 1 do 4 milionów Indian przed przybyciem białego człowieka, a ponad 40 milionów w Ameryce Południowej. Nazwa Indianie utarła się od wyprawy Krzysztofa Kolumba, który jeszcze w XV wieku dopłynął do Indii – jak mu się wówczas wydawało – i miejscowy lud nazwał Indianami. Do końca życia się nie dowiedział, że odkrył Amerykę. Kolumb odkrył Kubę, Haiti, Jamajkę i penetrował Amerykę Południową myśląc, że to Indie. Podróżował w służbie Hiszpanii na swoich statkach: „Pinta”, „Ninia” i „Santa Maria”. Ciekawe, że oni wszyscy tak trójkami podróżowali ? Do Wirginii też przypłynęły trzy okręty tyle, że dwa wieki później.
W każdym razie dopiero portugalska wyprawa na początku XVI wieku którą prowadził Amerigo Vespucci uznała odkryte lądy za nowy kontynent, ale Indianie pozostali już w świadomości. Wiek XIX to okres ostrej rywalizacji białych z Indianami. Równolegle do wojny secesyjnej i potem po wojnie domowej Amerykanie zwalczali i pacyfikowali Indian i licznymi traktatami odbierali im ziemie. Wiele plemion podjęło walkę, najsłynniejsi byli Czejenowie i ich wodzowie Siedzący Byk i Szalony Koń, którzy rozbili wojska Unii dowodzone przez pułkownika Custera pod Little Bighorn. Custer nienawidził Indian i zwalczał ich bezpardonowo, ale podobno poległ w tej bitwie i mieli z nim spokój. Równie waleczni byli Apaczowie pod wodzą Geronimo, który w końcu uznał wyższość wojsk Unii generała Granta. Na przełomie XIX i XX wieku udało się osiedlić wszystkich Indian w rezerwatach i rozpoczęto proces ich przymusowej asymilacji z białymi. Powstał Urząd ds. Indian, który miał załatwić ich sprawę, a w XX wieku rząd federalny uznał Indian za obywateli USA. Takie były skutki kilku wizyt białych w XV i XVII wieku w Ameryce. Indianie przegrali bo byli słabiej uzbrojeni, nie mieli takich technologii, żyli w rozbiciu, a przede wszystkim wybiły ich choroby zawleczone przez białych do Ameryki (jak ospa i grypa). Biali rozdawali Indianom koce zainfekowane zarazkami tych chorób i w ten sposób trzebili ich populację nie oddając ani jednego strzału z karabinu. Rozumiecie teraz dlaczego na fermach chronimy tak nasze świnki przed infekcjami z zewnątrz ? I nie pozwalamy wnosić żadnych używanych kocy ani odzieży. Jako mały chłopiec myślałem, że biała rasa jest taka okrutna, a Indianie i murzyni tacy szlachetni. Myślę, że zło i chęć poniewierania bliźnimi zakorzenione są we wszystkich rasach. Gdyby Indianie lub murzyni rozwinęli swoje kultury na tyle, by podbijać Europę, myślę, że to nas białych wycinaliby w pień i zrobili swoimi niewolnikami. W końcu pomijając ingerencje białych, Indianie niegdyś, a teraz ludy w Afryce zabijają się nawzajem i popełniają liczne okrucieństwa. Taki jest homo sapiens bez względu na jego kolor skóry. Indianie mieli pecha, nie mieli żadnych szans w zderzeniu z cywilizacją, jaką im narzucono. Gdy cywilizacja pędziła rozpędzonym TIR-em po autostradzie, Indianie stanęli jej na drodze i nie umieli przejść na drugą stronę. Skutek był do przewidzenia. Od białych dostali konie i broń palną, ale także wódkę i jako nieprzyzwyczajeni często byli piani. Biały człowiek miał na nich zły wpływ i często ich wykorzystywał posługując się czczymi obietnicami do walk między rywalizującymi państwami europejskimi.
O tych wszystkich sprawach możesz w spokoju pomyśleć, gdy odwiedzisz historyczny trójkąt Wirginii. Zwłaszcza, że miejsce odżyło pracami archeologicznymi dzięki prywatnym sponsorom.
Zapraszam i polecam ! A teraz zapraszam do niedalekiego Waszyngtonu:
Fajnie napisane – wrócę tu jeszcze poczytac
Dzięki za miłą recenzję 🙂 Polecam się.