Wyprawa na Great Ocean Road
Samolot z Adelajdy wylądował planowo na lotnisku w Melbourne i w świetle zachodzącego już słońca udaliśmy się do wypożyczalni aut nieopodal lotniska. Wreszcie udało nam się wypożyczyć samochód i ruszyliśmy w drogę. Do Melbourne nawet nie wjechaliśmy, do miasta jeszcze wrócimy po zatoczeniu koła przez Ballarat, a teraz gaz do dechy, bo wyprawa na Great Ocean Road czeka !
Z Melbourne należy obrać kierunek na Geelong i jechać na zachód od tej wielkiej aglomeracji. Po około 100 kilometrach zaczyna się jedna z najwspanialszych i najbardziej malowniczych dróg w Australii południowo-wschodniej i w ogóle na świecie, i wiedzie wzdłuż przepięknego wybrzeża skrajem skalistych klifów.
Droga jest kręta jak jelita konia, skręt raz w lewo, raz w prawo, za chwilę znów w lewo i tak nieustannie. A pod spodem kipi ocean, który swoimi falami uderza w wybrzeże i mackami obejmuje plaże. Kolor wody jest zachęcający do kąpieli, a wiatr lekką bryzą pieści twarz i włosy, także nad Great Ocean Road trzeba się cieplej ubrać. Ta kultowa droga ma ponad 240 km długości i wybudowali ją australijscy weterani biorący udział w I wojnie światowej. Hm…nawet nie wiedziałem, że daleka Australia brała udział w I wojnie światowej, a jej żołnierze walczyli na polach bitew we Francji. No takie są skutki bycia częścią Imperium Brytyjskiego, gdy walczy królowa Brytyjska, to walczą i jej poddani.
Chociaż współcześni Australijczycy nie za bardzo przejmują się tym, że ich szefowa jest królową Wielkiej Brytanii. Dla nich jest przede wszystkim królową Australii, a że przy okazji jest też królową korony, to jej problem. Pomimo narzekań, że Australia nie chce już być oficjalną częścią dawnego Imperium, to jednak jej obywatele nie robią nic, aby zmienić tę sytuację i tak status quo trwa. Brytyjska rodzina królewska cieszy się zresztą w Australii dużym zainteresowaniem. Ale wracajmy na Great Ocean Road, bo jest znacznie ciekawsza od brytyjskich celebrytów, a ponieważ budowali ją byli wojskowi, którzy po powrocie do ojczyzny nie mieli co robić, jest żywym pomnikiem wybudowanym ku czci ofiar I wojny światowej.
Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz
Na tę słynną drogę, która jest jedną z największych atrakcji turystycznych w Australii i destynacją, którą nawiedza prawdziwa stonka turystów (kilka milionów sztuk co roku melduje się na szlaku), można dostać się z Adelajdy lub wprost z Melbourne. Bliżej jest z Melbourne, ale wspaniałą, 3-4 dniową, trasę autem można zafundować sobie wyruszając na wschód z Adelajdy i pokonując góry Grampiany i wspaniały park narodowy. Tak właśnie chcieliśmy zrobić i my, ale okazało się, że w Adelajdzie nikt nie chciał wypożyczyć nam samochodu ! Ja miałem tylko prawo jazdy, ale nie miałem karty kredytowej, a debetowej nie honorowali. Tymczasem jedna z moich towarzyszek miała kartę, ale nie posiadała przy sobie prawa jazdy. Druga moja niewiasta miała wszystko: kartę i prawo wystawione na siebie, ale na jej koncie nie było dość kasy. Gdy stan konta został uzupełniony do wymaganego poziomu okazało się, że na karcie obowiązuje dzienny limit transakcji i nie można było zrealizować zapłaty za kilka dni wynajmu auta. Sfrustrowani polecieliśmy do Melbourne, a tam wynajęto nam auto bez żadnego kłopotu. Great Ocean Road zaatakowaliśmy więc od strony Melbourne, bo tak chciał los. Orgazm turystyczny doświadczony podczas podróży był jednak wspaniały, a więc kończyliśmy kwestię tak jak należało. Jednak na przyszłość pamiętaj Szefie o tym, że jeśli chcesz wynająć auto w Australii, najlepiej, żeby ktoś miał prawo jazdy, paszport i kartę kredytową wystawione na to samo nazwisko.
Pierwszy przystanek w Lorne
To bardzo miła, urokliwa miejscowość turystyczna z bazą noclegową i restauracyjną, w której zdecydowanie rządzą papugi kakadu białe. Gromadzą się wokół domostw i samochodów i żebrzą o jedzenie, a gdy go nie otrzymują, to ze złości potrafią chwycić dziobem za rękę i ugryźć. Zaraz dalej mamy Otway National Park, a w nim można spotkać koale, zwłaszcza w pobliżu Kenneth River, gdzie mieliśmy naszą prywatną sesję fotograficzną z koalą napotkaną w rowie. O tym jednak pisałem w poprzednim wpisie:
Azjaci na trasie
Po opanowaniu samochodu (w Australii jest ruch lewostronny, a biegi były automatyczne, co dla mnie jeżdżącego w Europie i ze skrzynią manualną było pewnym problemem mentalnym) ruszyliśmy dalej w drogę – just hit the road – i ze spokojem oddawaliśmy się przyjemności przemieszczania się i obserwowania oceanicznych krajobrazów. Co kilkadziesiąt kilometrów można zatrzymać się na parkingu i po kilku minutach marszu dojść do lokalnej atrakcji nadmorskiej, których wzdłuż Great Ocean Road jest kilka. Wszystkie oblegane są przez rzesze turystów, którzy napływają autokarami wycieczkowymi i robią niezły tłok na parkingach.
Większość napotkanych turystów stanowili Japończycy i Chińczycy i trzeba było się często przebijać przez całe kolumny ich drobnych ciał, a o miejsce do dobrego zdjęcia dosłownie z nimi walczyć. Jadąc powoli w kierunku Peterborough natrafiamy po kolei na formacje skalne: 12 Apostołów, a potem na Most Londynski.
Formacja 12 Apostołów składała się pierwotnie z 12 wapiennych kolumn wystających z oceanu blisko brzegu, ale erozja spowodowała, że wiele z nich się zawaliło. Jedna – mierząca 50 metrów wysokości – zawaliła się nawet na oczach turystów.
Początkowo skałom nadano nazwę: Maciora i świnki, co mnie zootechnikowi bardzo odpowiada, ale ogółowi nie przypadła do gustu, gdyż była za mało ekskluzywna. Jaki turysta będzie fotografował Maciorę ? Jak zwał tak zwał, ale widok na to, co ze skał pozostało, na tle majestatycznego oceanu, jest monumentalny i przepiękny. Po napatrzeniu się na kolumny udałem się na spacer po skalnych klifach, a po drodze napotkałem Kazika – maskotkę tygodnika Angora i razem ucięliśmy sobie drzemkę na ławce.
W okolicach Warrnambool skręcamy w prawo w poszukiwaniu złota
Kiedyś trzeba w końcu zjechać z Great Ocean Road i uczyniliśmy to w pobliżu miasta wielorybników. Zamiast jechać prosto, wzdłuż wybrzeża do Portland, odbiliśmy na północny-wschód w kierunku Ballarat do miasta poszukiwaczy złota w Sovereign Hill. To odtworzona osada górników poszukujących tutaj złota w XIX wieku, stworzona dla turystów, z imitacją miasteczka namiotowego dla górników, ze sklepami dawnych piekarzy, kowali i innych rzemieślników, a także z muzeum złota i pokazem wydobycia tego surowca.
Z historią miasta i wydobycia złota związana jest sprawa słynnego buntu poszukiwaczy złota w Ballarat, którzy nie zaakceptowali rosnących cen na koncesje, a także fala imigracyjna z Chin. Ponieważ liczba Chińczyków przybywająca do Australii w poszukiwaniu złota stale rosła, dochodziło do wielu niesnasek między nimi, a Europejczykami. Chińczykom podnoszono opłaty za lądowanie w Wiktorii, dlatego napływali statkami do stanów sąsiednich, a potem pieszo przybywali do Wiktorii i w ten sposób omijali wysokie opłaty. Obecnie za wejście do Sovereign Hill trzeba dość słono zapłacić, ale chętnych nie brakuje. Niestety manewru sprytnych Chińczyków nie zastosujesz i przez płot bez opłaty nie wejdziesz. Dwie dekady prosperity podczas gorączki złota wystarczyły, aby Ballarat urosło w siłę i jest teraz chętnie odwiedzane przez turystów. To największe miasto Wiktorii położone w głębi stanu. Dla odwiedzających powstał też Ballarat National Park z kangurami chodzącymi pośród zwiedzających i z koalami, które były naszym celem. Po nawiedzeniu tych wszystkich przybytków pojechaliśmy z powrotem do Melbourne przez rolnicze tereny stanu Wiktoria.
I tak zakończyła się nasza przygoda i wyprawa na Great Ocean Road.