Przepraszam, czy tu strzela się do krów z bazuki ?

Daleki Wschód…i nauka geografii. Azjatyckie krowy.

To utarta nazwa jaką określa się bardzo szeroki obszar Azji wschodniej zamieszkany przez 2 miliardy ludzi i graniczący z Pacyfikiem, a w skład tego terytorium wchodzi wiele państw: Japonia, Korea Płd, Chiny, Mongolia, Birma, Tajlandia, Kambodża, Wietnam, Malezja, Indonezja i kilka innych. A w nich żyją sobie azjatyckie krowy. Jak sami rozumiecie, trudno byłoby udać się z wizytą gospodarską do wszystkich krasul żyjących na tym terenie i zapytać je o samopoczucie, a gdybym teraz usiłował to zrobić, powstałaby dość gruba książka. Z tego co pamiętam, to w naszych krótkich opowieściach byliśmy już w niektórych destynacjach jak np. w Japonii – u krów Kobe, w Chinach u Jackiego Chana, a o Indonezji wspominałem przy okazji Australii i ich bydła płynącego na wielkich statkach i pojonego dopalaczami, a ostatnio zawitaliśmy też do Tajlandii. Obecnie największe moje zainteresowanie wzbudza Kambodża i Wietnam, chociażby ze względu na ich ciekawą, ale bardzo trudną historię. A zatem udajmy się na chwilę do tych państw, by krótko opowiedzieć o Mućkach bytujących w tych krajach. Jak mawiał kiedyś mój ksiądz proboszcz na kazaniu – „krótko, to nie znaczy bez wartości” i dlatego zawsze go lubiłem, bo zamiast truć na kazaniu, wypowiadał dosłownie 10 zdań i koniec. Zatem zachęcam Was, żeby rozłożyć przed sobą mapę Azji lub atlas geograficzny i spójrzcie na te wszystkie kraje i w swojej wyobraźni możecie odbyć wspaniałą podróż. Kiedyś w podstawówce miałem taką fajną panią nauczycielkę geografii, która przemawiała do nas w klasie zza biurka i w pozycji siedzącej, a biurko miało pod spodem pustą przestrzeń, tak że wszyscy w klasie widzieliśmy smukłe i długie nogi naszej geografki. Efekt był spotęgowany faktem, że biurko stało na podwyższeniu, na katedrze, a przedstawicielka ciała pedagogicznego nosiła bardzo krótkie spódniczki, cudne pończochy (takie zapinane na pasie) i eleganckie szpilki, a robiła przy tym wspaniałe pozy i układy ze swoich kończyn. Nie będę wnikać w szczegóły, ale wszyscy w klasie leżeliśmy rozpłaszczeni na blatach naszych biurek i z wypiekami na twarzy gapiliśmy się w te dziwy, tak że pani była zawsze zadowolona mówiąc: „oj, jacy Wy jesteście grzeczni, w ogóle nie przeszkadzacie, najlepsza klasa i macie najlepsze wyniki w nauce !”. Oj…łezka w oku się kręci na to wspomnienie, ale pani geograf uwielbiała tzw „czarną mapę” bez konturów, a my rozpoznawaliśmy na niej krainy geograficzne, kraje, góry i rzeki na pamięć, dlatego wspaniale zapamiętałem też rzekę Mekong.

Rzeka Mekong w WietnamieŻyciodajny Mekong i kambodżańska wieś

Przepływa między innymi przez Chiny, Laos, Kambodżę i Wietnam, a swoje rwące wody wlewa do Morza Południowochińskiego tworząc jeden z największych na świecie systemów wodnych (jest na 10-tej pozycji). Mekong „żywi” ponad 70 milionów ludzi zapewniając im życiodajną wodę wykorzystywaną w rolnictwie w uprawie kukurydzy i ryżu oraz wielu owoców. Wzdłuż linii brzegowej można zobaczyć prostych chłopów pracujących od rana do zachodu słońca i orających swoje pola ryżowe za pomocą siły pociągowej krów i bawołów wodnych. W Kambodży i Wietnamie nie ma traktorów ani koni, więc biedne krasule orają przez cały dzień. Mówi się, że małe rączki chińczyków zrobią wszystko i to za dolara, a azjatyckie krowiny muszą tyrać równie ciężko, ale za darmo. Nie wypasają się całymi dniami na wspaniałych soczystych pastwiskach (co najwyżej wzdłuż drogi na poboczu), ale mieszkają w zagrodach skleconych z pali pokrytych dachem wykonanym z suchych traw. W internecie możecie z powodzeniem znaleźć fajne fotki krów śmigających po polach ryżowych i wyglądają wspaniale na tle cudownych landszaftów. W rzeczywistości często czeka je marny los. Obrońcy praw zwierząt często podkreślają, że ubojnie w Indonezji, ale także w Kambodży i Wietnamie są tak prymitywne, że krowy zabija się przez walenie młotkiem w głowę i jak się pewnie domyślacie rodzi to sceny mrożące krew w żyłach. Dlatego Australia oburza się raz po raz tym niecnym procederem i okresowo zakazuje eksportu swojego bydła do tych krajów, a niech krasule sobie jeszcze pobiegają po outbacku. Wieś w Kambodży tworzona jest przez rozpadające się chaty, drogi nie są utwardzone asfaltem, ale są pomarańczowym klepiskiem budowanym często przez Chińczyków, którzy szeroko zapuszczają swoje macki w Azji. Kolorowe wioski rozsiane są wzdłuż Mekongu i stare chaty wdzierają się w wodę, gdyż budowane są na drewnianych palach – nad taflą wody i niebezpiecznie chybocą na silnym wietrze. W każdej chacie żyje rodzina mająca nawet po 10-cioro dzieci. Wszyscy trudnią się zbieractwem lub pracą w polu, ale cała ferajna jest szczęśliwa i zadowolona z życia i to bez programu „500+”. Po prostu nie mają dużych wymagań, a cieszą się, że nie ma już wokół wojny. Na obiad, na pierwsze danie jedzą ryż, na drugie danie pałaszują również ryż, na deser ponownie ryż, a na kolację…ryż. Lubią też jajka z niespodzianką czyli z zarodkiem kaczki, upieczone pająki, koniki polne lub skorpiony. To bardzo biedny kraj, bardzo odstający od sąsiadującej Tajlandii, a więc i krowom oraz bawołom się tam nie przelewa. Świniaki biegają luzem po podwórkach gonione przez całe stada wielorasowych psów czyli burków, ale w ogrodzie można zaobserwować…słonia przywiązanego do drzewa. Stoi sobie biedny i czeka na banany, a używane są do pracy, której nie podołają nawet krowy. Jeśli Wasi sąsiedzi będą przechwalać się swoim ciągnikiem, to powiedz im, że to nic ciekawego, bo rolnicy w Kambodży i Wietnamie miewają własne słonie na wyposażeniu, jak Hannibal, który pobił wojska Cesarstwa Rzymskiego. Po terenie najlepiej poruszać się rowerem, skuterem lub tuk tukiem – trzykołową taksówką.

Zwisłoucha krowa Zebu nakręca wszystko

W Kambodży jak i w Wietnamie króluje krowa bez czarno-białych łat, poza uszami zwisającymi w dół, jej inną charakterystyczną cechą jest duży fałd skórny zwisający pod szyją i garb gromadzący wodę na karku. Dzięki temu kambodżańske bydło jest odporne na suszę i warunki tropikalne (zwłaszcza podczas pory monsunowej). Przeważnie jest białej maści i dość wysokie, bo w kłębie jest wyższe od rodzimych Khmerów (mieszkańców tego kraju ale i Wietnamu oraz Tajlandii) i na tle ich wątłej postury zwierzaki są dość masywne. I dlatego muszą pracować w polu, orać, ciągnąć dwukołowe wózki i wozy drewniane z rozmaitymi produktami, których przed każdą chatą jest ogromny wybór. Zebu często jest dość chude, żylaste i kanciaste, ale właśnie tacy pracownicy są najlepsi. Sam znam jednego takiego, robotny jak dywizja wojska, dacie mu łopatę, a bez chwili oddechu przekopie 2 ha pola, a jest przy tym chudy i żylasty jak kawał mięsa za komuny u rzeźnika. Nie dziwię się, że Khmerzy utrzymują takie bydło przed chatą. Po okresie ciężkiej pracy bydło jest tuczone na tyle na ile się da i zjadane. Trzeba przy tym powiedzieć, że nie każda kambodżańska lub wietnamska rodzina może mieć krowę, bo z reguły nie stać ich, aby ją utrzymać. Dlatego bydło utrzymuje bogatszy sort farmerów i nawet jeśli nie mają dużo pól ryżowych do zaorania, to wypożyczają odpłatnie swoje krowiny sąsiadom. I wreszcie najważniejsze: nasze azjatyckie Zebu pracują w ekstremalnych warunkach i nikt nie płaci im za warunki szkodliwe.

Bawoły w AzjiMianowicie chodzi o miny, których miliony pozostały w ziemi po wojnie między krwawym reżimem czerwonych Khmerów dowodzonych przez Pol Pota, a armią wietnamską, która zakończyła karierę tych pierwszych. Zarówno w Wietnamie jak i w Kambodży są ogromne połacie zaminowanego i niezdatnego do użytku pola, a chodząc z krową Zebu po redlinach trzeba uważać jak stawia się stopy i racice. Jeśli oglądaliście film „Sami swoi”, gdzie Pawlak przegonił Kargulową Mućkę ze swego kawałka, a ta weszła na minę, to teraz rozumiecie w jakich warunkach działają rolni Khmerzy i ich dzielne bydło Zebu. Poza wszystkim białe krasule utrzymują swoich właścicieli: dostarczają im mleka, paliwa w postaci krowich odchodów (placków) i jest bardziej przyjazne dla środowiska aniżeli traktory. Powstał nawet specjalny program „Cows for Cambodia” (krowy dla Kambodży) skierowany do biedoty wiejskiej, który polega na tym, że rodzina dostaje ciężarną krasulę i jej obowiązkiem jest się nią opiekować oraz pozyskać cielę. Potomek pozostaje już potem na stałe wśród swoich, ale krowę należy zwrócić. Zdarza się też, że właściciele byków ujeżdżają na nich i urządzają sobie gonitwy po piaszczystych drogach we wsi, a dzieje się tak np. w prowincji Kandal podczas obrzędów proszenia dobrych duchów o opiekę nad domostwem. Byki dekorowane są kolorowymi makatkami, jakby czapkami wkładanymi na łeb, tak, że tylko oczy wystają zza kolorowych wzorów.

Wyścig byków w KambodżyMister, czy chcesz strzelić sobie do krowy z bazuki ?

Podobno takie atrakcje turystyczne są dostępne zarówno w Kambodży jak i w Wietnamie, a pytanie tej treści można usłyszeć z ust kierowcy tuk tuka. Nie wiadomo czy jest to prawda czy tylko szokujący chwyt reklamowy promujący ekstremalną turystykę w bardzo biednych i zniszczonych wojnami krajach, które za wszelką cenę chcą przyciągnąć bogatych turystów. Według niektórych relacji jakie czytałem na angielskojęzycznych blogach uczestnicy takich imprez twierdzą, że naprawdę strzelali do krowy, która po zainkasowaniu pocisku z przenośnej wyrzutni rakietowej rozpadła się na miliony kawałków i wyparowała. Wyobrażacie sobie jak biedna krowina z namalowaną tarczą na boku stoi przed pijanym strzelcem i odmawia zdrowaśki, a strzelec dźwigający bazukę usiłuje złapać równowagę pod jej ciężarem, a po wystrzale odrzut powala go na ziemię ? Hm…to jest jakieś chore, a może to się Wam podoba i zamierzacie walić do biednej krowy sąsiada ? Prawdą jest, że wszelkiego rodzaju ekstremalnych rozrywek strzeleckich zapewnia łaknąca dolarów kambodżańska armia, a dzieje się to w stolicy Phnom Phen na polach śmierci – Killing Fields, na których sekta czerwonych Khmerów zamordowała kiedyś kilkanaście tysięcy ludzi (a łącznie podczas niecałych 4 lat krwawych rządów Pol Pot wymordował prawie 2 miliony swoich pobratymców – prawie 1/3 narodu, bo nie pasowali do jego szalonej wizji społeczeństwa).

Podróż do KambodżyTak dzieje się, gdy jakaś nawiedzona sekta jednoczy się pod wodzą szalonego prezesa i określa kto jest dobry, a kto obcą siłą do zniszczenia. Gdy zajedziecie na wojskowy posterunek dostaniecie kartę – tak jak menu w restauracji, wraz ze zdjęciami broni z jakiej można strzelać, z cenami i z propozycjami celów, do wyboru do koloru. Ci, którzy nie wierzą w tego typu rozrywki z udziałem krów twierdzą, że tylko mitomani opowiadają, że strzelali z bazuki do krowy, i że jest to technicznie niemożliwe. Odrzut po wystrzale jest na tyle duży, że każdy strzał z bliskiej odległości będzie niecelny, a może o to właśnie chodzi, żeby strzelać i płacić 300 dolców za shot, ale nie trafiać ? Kto wie, pozostanie to już nierozwiązaną zagadką taką unsolved mystery, może i ja powinienem udać się do Kambodży i rozpoznać co jest prawdą, a co nie, zwłaszcza, że….

Azjatyckie krowyI ja strzelałem do zwierząt…

Mój proceder zacząłem wcześnie, jako 7-o latek spędzający wakacje u babci na wsi. Naczytałem się opowieści o Winnetou i polowaniu na bizony, że zapragnąłem i ja zapolować, ale cholera nie było bizonów. Dziadek zrobił mi piękny łuk, i wymalowawszy sobie barwy wojenne na twarzy zacząłem polować na…kury i raz za razem przeszywałem je strzałami. No cóż, codziennie na obiad był rosół, ale po tygodniu jedzenia rosołu wreszcie odpuściłem, bo ileż razy można jeść wciąż to samo ? Wtedy przerzuciłem się na procę i na większe stworzenia, a mianowicie zacząłem pałać miłością do koni. Było ich wokół pełno, wszak dziadek był kowalem i dziennie podkuwał kilka tych wspaniałych, ale nerwowych stworzeń. Dla mnie najlepsze były narowiste konie, które nieźle dawały się we znaki trzymającym je właścicielom, a całą szamotaninę obserwowałem z wypiekami na twarzy z ukrycia. A gdy trafił się jakiś spokojny zwierzak, to do pomocy miałem procę i kilka pestek od czereśni jako amunicję. Strzał w zad zadowolonego z życia konia zawsze przywoływał go do porządku i wierzchowiec nagle zaczął wierzgać, skakać i rżeć, siejąc popłoch i spustoszenie wokół. Pewnego razu pewien gniady dwulatek, po zainkasowaniu małej pestki w tyłek, wymierzył swojemu Panu sprawiedliwość swoimi kopytami, którymi człek dostał w plecy i piękną parabolą poszybował do rowu. Potem wstał, otrzepał się i powiedział zdezorientowany:

– Hmm…nie rozumiem co się stało, un zawsze taki spokojny był – i przepraszająco rozłożył ręce.

Kiedyś próbowałem też moich strzałów na krowie mojej cioci w sąsiedniej wsi i to podczas jej dojenia. Ale miałem ubaw obserwując jak Mućka się kręci, kopie ciocię racicą i strąca ją ze stołka i rozlewa przy tym mleko. Strzelałem też do mojego młodszego o 9 lat kuzyna (również przebywającego na wakacjach u babci) i pakowałem mu podczas zabawy pestkę w tyłek. Kuzyn wył wtedy wniebogłosy, a zniecierpliwiona babcia wypadała z kuchni na podwórko i lała go dodatkowo szmatą po głowie krzycząc: „uspokoisz się wreszcie czy nie ? Bo cały dzień tylko wrzeszczysz o nic, a ja mam swoją robotę !”. Dlatego, błagam, nie wysyłajcie mnie do Kambodży, bo naprawdę boję się tego do czego przyjdzie mi strzelać i nie wiem czym to się wszystko skończy ?

A co robią Krasule w Tajlandii ?

Tajlandia Bajlandia czyli krowy i ja w krainie Thai.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *