Krowie Lalunie walczą w Wallis.

Witamy w Szwajcarii w krainie Ehringerów. Krowy w Wallis.

Po mojej poprzedniej opowieści o „Krowie Milka”, której pierwowzorem była simentalka ze szwajcarskich Alp, wracam do nich ponownie, ale tym razem interesują mnie walki krów o tytuł królowej Alp. Po prostu krowy w Wallis są moimi bohaterkami. Milka w walkach  nie uczestniczy, bo nie ma takiej potrzeby, jej dochody są tak wielkie, że nie interesują jej marne nagrody, które przypadają królowej, a poza tym nie będzie przepychać się z wieśniaczkami. Lalunia nie może się bić i brać po mordzie, no bo jak by to wyglądało ? Straciłaby kontrakty reklamowe.

Z polskiego punktu widzenia walki o tytuł królowej są bez sensu, bo królowa jest tylko jedna – wiadomo Doda ! Ale ok, co kraj to obyczaj, chcą walczyć, to niech się piorą.

Krowy w Wallis.Owe walki nazywane „Combat de vaches” są tradycyjnymi szwajcarskimi zawodami zwierzęcymi, które odbywają się we włoskim kantonie Wallis, w niedziele, od marca do wczesnej jesieni. Finał walk odbywa się w Martigny, a walki ogląda nawet 50.000 ludzi, którzy raczą się winem i frykasami i żyją w przyjaznej atmosferze, a więc trochę inaczej jak kibole na meczu piłkarskim. No niech Was nie dziwi, że 50.000 ludzi gromadzi się razem, bo był to czas przed koronawirusem, kiedy to nawet 50 osobnikom nie wolno się razem zebrać. Poza tym  premier rządu ich tam nie odwiedza, a więc i gwizdać nie ma po co.

Miejsce walk.

Amfiteatr w Martigny pozostał Szwajcarom w spadku po Rzymianach, którzy w dawnych czasach wędrowali tędy przez alpejski szlak zwany Wielką Przełęczą Świętego Bernarda.

Krowy w Wallis. Rzymska arena walk.Walczące krowy podzielone są na grupy wiekowo-wagowe (oddzielnie walczą jałówki, krowy pierwiastki i potem wieloródki) i zanim dojdzie do finału na koniec sezonu, w jego trakcie odbywa się szereg eliminacji, zatem nasi szwajcarscy farmerzy mają co robić w niedzielne poranki i popołudnia. Kiedy Wy wracacie sobie z kościoła na niedzielną kawkę, pokrzepieni przemową proboszcza,  Szwajcarzy, którzy i tak do kościoła nie chodzą, wytaszczają swoje krowiny na kolistą arenę położoną wśród ośnieżonych alpejskich szczytów i biorą się za robotę. Od rana zwożone są czarne, rogate bestie, które właściciele uwiązują do palików na łące podzielonej łańcuchami na boksy. Bohaterkami dnia są małe, silnie umięśnione krowy z grubymi rogami rasy Ehringer lub zwanej również Herens.

Krowy w Wallis. Ehringer w pełnej krasie.Umaszczenie mają czarne lub ciemnobrunatne. Są dość bojowe i zadziorne, bo  tak ukształtowała je natura, dlatego w oczekiwaniu na swoją kolej w walce, racicami drążą ze złości doły w ziemi i wyrywają paliki, do których je przywiązano. W ich kodzie DNA zapisano, że istotna dla nich jest hierarchia w stadzie i Ehringery walczą ze sobą nieustannie, nawet bez ingerencji człowieka. Buhaje osiągają wagę do 700 kg, a krowy do 550 kg, a wysokość w kłębie nie przekracza 130 cm. Parametry nie są więc powalające, bo w swoich oborach z pewnością macie bardziej okazałe sztuki.

W jaki sposób przebiegają walki ?

Na pewno są bezkrwawe i w zasadzie nie powodują żadnych kontuzji u krów. Rogi mają spiłowane, tak aby się nimi wzajemnie nie raniły, a jeśli na arenie ujrzymy kilka kropel krwi, to raczej z nozdrzy zapracowanych krowin, jako skutek dużego wysiłku. Zaokrąglone i wymodelowane rogi nie robią żadnych blizn, a jeśli takowe zobaczycie na skórze Ehringerów, to będzie to efekt działania gzów. Można powiedzieć, że obrońcy praw zwierząt za bardzo nie czepiają się Szwajcarów za organizację tych walk, tak jak dzieje się to w przypadku hiszpańskiej corridy. Podobne walki cieszą się również powodzeniem we włoskiej dolinie Aosty i we Francji w rejonie Sabaudii, ale największą estymą darzy się je w Szwajcarii. Zdarzają się rozgrywki międzynarodowe, kiedy włoskie krowiny naparzają się z francuskimi, a tłum kibicuje i krzyczy jak na meczu Lecha z Legią lub Wisły z Cracovią. Generalnie układ walk jest taki, że na arenę wpuszcza się grupę 10-12 krów, które po dłuższej chwili zaczynają ustawiać hierarchię między sobą i ustalają kto tutaj rządzi ? Sztuki, które nie chcą walczyć, kasowane są walkowerem i schodzą z areny w niesławie jak kiedyś Gołota, a te bardziej zapalczywe spuszczają łby w dół i ścierają się ze sobą.

Krowy w Wallis. Combat.Liczni sędziowie dbają o to, żeby krowy nie atakowały się od tyłu lub z boku, ale wyłącznie od przodu. Krowiny też lubią grać nie fair bo lubią po prostu zwycięstwo. Sztuki, które przeszły test waleczności zaczynają walczyć każda z każdą i wtedy dochodzi do istnych zapasów, krowy przepychają się i usiłują wypchnąć przeciwniczkę z zaznaczonego pola walki na arenie, wyrywając przy tym niezłe kępy murawy na arenie. Czasem zdarza się, że krowiny całymi minutami stoją naprzeciw siebie i mierzą się wzrokiem, a czasem z prędkością błyskawicy przystępują do szarży i ataku na miarę zwycięstwa. Każda sztuka ma swój wielki numer startowy wymalowany na boku dzięki czemu można selekcjonować zwycięskie krowy i przepychać je do dalszych walk. I tak cały Boży dzień, aż do finału, w którym biorą udział zwyciężczynie poszczególnych kategorii.

I co dalej ? Narodziny rywalizacji.

Krowy w Wallis. Na początku do palika. Zwyciężczyni walk nazywana jest „Królową Alp” i otrzymuje wspaniały wianuszek z kwiatów na łeb, a jej właściciel wygrywa niezłą kasę. Najlepsza krowa kosztuje nawet do 40.000 franków, a więc musielibyście zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, żeby ją kupić. Oczywiście w cenie jest wszelkie potomstwo uzyskane od zwycięskiej krowy, a nawet pobiera się od niej embriony i zamraża na lepsze czasy lub w celach handlowych. Szwajcarscy farmerzy skrupulatnie prowadzą staranne rodowody krów, tak samo ważne jak w przypadku koni czystej krwi arabskiej lub arystokratycznych psów. Zdarza się również, że farmerów ponoszą emocje i usiłują zgarnąć główne  trofeum nielegalnie, na przykład za pomocą dopingu. Tak ! Przed walkami krowy przechodzą kontrolę antydopingową w celu ukrócenia nieuczciwej rywalizacji. Często za to zdarza się, że krowy przed walkami karmione są owsem, a nawet pojone winem, które ma wywołać dodatkowy apetyt i wigor. W opróżnieniu butelki pomoże zawsze farmer, nic nie może się przecież zmarnować. Czego to ludzie nie wymyślą, żeby legalnie móc napić się alkoholu ? Zdarzyło się nawet raz, że jedna z krów pretendująca do miana „Królowej Alp” i dobrze rokująca w eliminacjach, została pobita na pastwisku przez konkurencję. No co za chamy ! Walki krów swoją tradycję wywodzą sprzed kilkuset lat, kiedy to farmerzy prowadzący krowy na pastwiska zawsze sprzeczali się czyja krowa jest najlepsza i najsilniejsza ? I tylko taka mogła zostać przewodniczką całego stada i miała zaszczyt prowadzić je na pastwiska, a potem z nich schodzić. I tak zaczął rodzić się ten sport i powszechna rywalizacja. Walki w kantonie Wallis są jedynymi walkami, w które angażują się Szwajcarzy, ponieważ ich państwo – konfederacja kantonów jest oficjalnie neutralne. Choć pozory mylą, bo Szwajcaria ma jedną z największych armii w Europie i liczy ok 800.000 żołnierzy. Tyle, że nie są nigdzie skoszarowani, a wojacy siedzą w swoich domach i tam przechowują swój sprzęt łącznie z bronią, ale bez amunicji. Mają obowiązek dbać o tężyznę fizyczną i wprawiać się w strzelaniu na strzelnicy, a gdy przyjdzie godzina „W” i ktoś napadnie na ich ojczyznę, wtedy zbierają się w określonych miejscach i hajda w pole. W Alpach ukryte są różnego rodzaju działa, armaty, czołgi i ciężki sprzęt, często w specjalnych jamach, dołach ukrytych pod skałami. No taki już mają system, że wszystko chowają przed światem i oficjalnie udają, że walką się nie parają, ale zajmują się czekoladą, zegarkami i pieniędzmi, które kochają najbardziej. Nie zdziw się więc, gdy pewnego dnia pójdziesz na wycieczkę w Alpy i nagle natkniesz się na wysuwające się ze skały działo lub szarżującą na Ciebie krowę z Wallis. Skoro jest taka bitna, to pewnie i ją gdzieś zadołują na czarną godzinę.

Krowy w Wallis. Walka wre. Historia krowich dzwonków według Szwajcarów.

W Szwajcarii wszystkie krowy mają dzwonki, które wiszą na ich szyjach, jak również u owiec, kóz i dzwonią wesoło na alpejskich łąkach. Tak samo jest z Ehringerami, które nie zdejmują dzwonków nawet na czas walki na arenie, ale tłuką się dzielnie przy wtórze dzwonienia. Ale mają dobrze…ja kiedyś w podstawówce tłukłem jednego kolegę po gębie, pod kościołem Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu i biły właśnie dzwony. Hm…ale akurat przeszkadzało to naszemu proboszczowi, bo chwycił mnie za łeb i wytarmosił moje pejsy. Ała ! Spróbuj tak Gościu zrobić z Ehringerem, to nawet testamentu nie zdążysz napisać. Gdybym wtedy wiedział, że kościół wyciągnie łapę po część ulicy Głogowskiej i zabierze też moje dawne VIII LO w Poznaniu + szkołę Muzyczną, to z chęcią napuściłbym na nich stado Ehringerów. Ale wróćmy do historii…

Dawno, dawno temu krowy gubiły się na zdradliwych łąkach i alpejscy pastuszkowie ponosili duże straty nie mogąc właściwie kierować stadem. Ale w dolinie Simentalu istniała wielka i straszna jaskinia, w której straszyły potwory i upiory, bo ukryty w niej był wielki dzwon ze złota o nazwie Trychel. Kto posiadłby ten dzwon, sprawiłby, że jego krowy zawsze pożądałyby za swoim przewodnikiem stada, obficie się mnożyły i nigdy by się nie zagubiły. Nie dziwota więc, że wielu pastuszków próbowało zdobyć Trychel, aż pewnego dnia ta sztuka udała się jednemu z nich.

Krowy w Wallis. Trychel na szyi.Odtąd dzielny pastuszek został królem alpejskich hal i Trychel zakładał na szyję najważniejszej z krów, za którą podążała cała reszta. Prawdą jest, że w XVI wieku hodowcy zaczęli zakładać piękne dzwonki na szyję swoich krów przewodniczek, a obecnie każda krowa ma swój dzwonek. Jednak każdy z nich może wyglądać inaczej, są większe dzwony i mniejsze oraz różnie nastrojone, tak więc wydają całą paletę dźwięków, od niskich aż po grube, po których można rozpoznać która konkretnie krowa przechadza się po miedzy. Na krowie dzwony farmerzy wydają fortunę, bo im fikuśniejszy jest dzwonek i im bardziej strojny, tym zamożniejszy jest gospodarz. Od tego czasu rozpętała się też dyskusja czy dzwony są tak naprawdę potrzebne ? Ich przeciwnicy twierdzą, że nieustanne dzwonienie wywołuje hałas i stres u krów, co negatywnie wpływa na jakość mleka i wołowiny.

Krowy w Wallis. Dzwony dla każdego bydlęcia. Okazuje się jednak, że krowy dzwonienia po prostu nie słyszą i nie przejmują się swoimi pięknymi dzwonami, które jednak dodają im powagi i estymy. Nikt nie wyobraża sobie alpejskich łąk i pasących się na nich krów bez dzwonów dyndającymi pod ich szyjami. Zatem cała historia dzwonów i walk krów związana jest po prostu z przewodnictwem w stadzie podczas górskiego wypasu przeżuwaczy. Ot, i taka to jest historia. Zawsze chodzi o seks i władzę.

Poszukaj ze mną krowy Milka

Szwajcaria story czyli finding Milka

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *