Ruscy biorą owcę w jasyr czyli Hycel ze Środy.

Ruscy biorą owce w jasyr. Niemcy Wschodnie.

Niemcy Wschodnie.Działo się to podczas praktyki studenckiej, a jej teatrem były właśnie Niemcy Wschodnie (wtedy istniały jeszcze dwa państwa niemieckie: RFN – należące do świata zachodu i NRD – okupowane przez armię radziecką), w górzystym terenie niedaleko Eisenach. Ponieważ był już listopad i koniec sezonu pastwiskowego, więc z  dwójką naszych niemieckich przewodników prowadziliśmy owce  zegnane wcześniej z pastwisk do ich rodzinnych domów. Każda owca lub koza była oznakowana, tak że po przybyciu do danego domostwa, gospodarz szybko wyszukiwał swoje podopieczne, zabierał je do obórki, a nas częstował mocnym niemieckim sznapsem – wódeczką. Po kilku wizytach byliśmy już nieźle wstawieni i było nam wszystko jedno kto i co zabiera z naszego topniejącego jak śnieg na wiosnę stadka. W pewny momencie szliśmy przez wielkie pole położone w górzystym terenie i zobaczyliśmy przed sobą sporą górkę zasłaniającą nam horyzont. Nagle usłyszeliśmy warkot wielkiego silnika, który zbliżał się do nas z każdą chwilą, a ziemia wibrowała i trzęsła się nam pod nogami. „Co to u licha jest ? – zastanawiałem się wraz z kolegą. Czy to jakieś zwidy po tylu sznapsach ?

Niemcy Wschodnie. Transporter w akcji. Po kilkunastu sekundach wszystko się wyjaśniło, bo zza góry wyskoczył na nas radziecki transporter opancerzony, który najpierw z mozołem wspinał się na szczyt, a potem sunął na nas po zboczu jak wielki stwór, aż nagle zatrzymał się przed czołem naszego stada. Przez chwilę nic się nie działo, tylko stalowy transporter stał w oparach kurzu, unoszącego się w powietrzu oleju i kłębów spalin, i taksował nas przez małe lufciki w pancerzu. Wreszcie dało się słyszeć metaliczny szczęk i włazy otworzyły się, a z nich wyskoczyło dwóch ruskich sołdatów i dawaj, wzięli się za nasze owce, jakby należały do nich. Chwycili na początek tłustego baranka za tylną racicę i rogi i poczęli taszczyć go w kierunku pojazdu, a potem wciągać go na siłę do wnętrza transportera przez otwór po włazie. Natrudzili się nieźle, gdy musieli podnieść go na pancerz i potem wyżej do wieżyczki. Zwierz bronił się zaciekle, wierzgał jak koń na rodeo i potrząsał ruskiem tak bardzo, że aż czapka czołgisty z radziecką gwiazdą na czole spadła mu z głowy. Koledzy zagrzewali go do boju krzycząc:

Kola, dawaj, dawaj !

W końcu jednak zwierzak uległ przemocy, ruska armia zawsze bierze to, co chce. Owca wylądowała w trzewiach transportera, choć z początku jej rogi zaklinowały się we włazie i nie było łatwo. To samo stało się z kolejną owieczką i jedną kozą. Kurcze, jak oni się tam wszyscy pomieścili ?  Napchawszy się do syta transporter odjechał w siną dal wyrzucając kłęby spalin za sobą, a potem wszystko wróciło do normy, tak jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Gdy pojazd stał się już tylko małym punkcikiem na horyzoncie zapytaliśmy Hansa – naszego przewodnika:

Niemcy Wschodnie. Owce na wypasie.A co powiemy właścicielom tych owiec i kóz, gdy ze stadem zejdziemy do wsi ?”. Hans pomyślał chwilę, wzruszył ramionami i powiedział ze spokojem: „Oj tam, oj tam, powiemy, że wilki zjadły i tyle”. Mmmm….no i człowiek nie podskoczy, takie prawo wilków, że też muszą coś jeść. Okazało się potem, że wilki w tym roku były bardzo głodne, bo po spędzie wszystkich przeżuwaczy do domu brakowało około 15% pogłowia.

Praktyka w Niemczech Wschodnich.

Niemcy Wschodnie. Mała wioska.Był kiedyś taki kraj – NRD właśnie, mam wrażenie że był najgorszym wasalem ZSRR spośród wszystkich państw Układu Warszawskiego. Mieli co prawda żywność w sklepach i sprzęt gospodarstwa domowego, ale w zamian Niemcy trzymani byli za ryj tak, że nawet nie pisnęli. Zresztą nawet nie za bardzo chcieli podskakiwać, bo chyba im pasował taki układ, że siedzą cicho, morda w kubeł i jakoś leci. Sprawiali wrażenie osób zadowolonych nawet z takiego stanu rzeczy i dumnych ze swego komunistycznego państwa oraz bardzo lojalnych obywateli. Na granicy z Polską, a zwłaszcza z RFN żandarmi wschodniej republiki szaleli z psami, teren otoczony był drutami kolczastymi i sceneria przypominała obóz pracy lub nawet koncentracyjny. Tak się dzieje,  gdy jacyś idioci chcą izolować naród od reszty Europy czy świata i wszystkich wokół się boją. Wtedy narasta izolacjonizm. Dzięki niemu rządzące marionetki bronią się przed porównywaniem ich z resztą świata, bo w takim wypadku szybko okazałoby się, że są zwykłymi pajacami. Pewnego dnia, gdy sam przekraczałem granicę PIS-landii…..wróć, to nie ta historia. Oczywiście NRD/RFN, wschodni żołnierz postawił mnie przed sobą na baczność, zwołał kolegów w mundurach i ćwiczyli mnie przez 15 minut, po czym prawie stwierdzili, że ta osoba na fotografii w moim paszporcie, to nie jestem ja. Podszywam się pod kogoś i należy mnie odesłać. Kurka, pili jakiś kiepski samogon czy co ? Jak to ja to nie ja ? Na szczęście „prawie” robi wielką różnicę i jakoś w końcu mnie nie deportowano i pałą nie zdzielono po łbie. Uratowała mnie wiza…nie, nie niemiecka, ale raczej pani Wiza – nasza opiekunka grupy. Wytłumaczyła im po niemiecku, że ja biedny polski student – syn chłopów i robotników i jadę do pracy do wschodnioniemieckiego zakładu rolnego i będę uczyć się od nich wartości i poświęcę się budowaniu socjalistycznego państwa niemieckiego. Pogrożono mi palcem za to, że jestem mało do siebie podobny i przejechaliśmy szczęśliwie. Potem z Wizą fajnie spędzaliśmy czas, ale to nie jest opowieść na ten temat, bo to nie jest Pudelek. Przyjmijmy, że uczyła mnie niemieckiego.

HÖTZELSRODA wita.

Niemcy Wschodnie. Hotzelsroda. Trafiliśmy do takiej małej, pagórkowatej wioski o skomplikowanej nazwie niedaleko Eisenach i spędziliśmy w niej dwa miesiące. Była to nasza baza, ale mało kto z nas umiał wymówić prawidłowo tę nazwę w języku niemieckim. Akurat, poza rosyjskim, mieliśmy wykładany na studiach język angielski lub francuski. Gdy ktoś w Polsce pytał nas potem o to, gdzie właściwie byliśmy, łamaliśmy sobie język usiłując wymówić słowo: HÖTZELSRODA, aż ktoś w końcu wpadł na pomysł, że to po prostu „Hycel ze Środy” i git.

Niemcy Wschodnie. Nasza baza.Strefa Eisenach leżała blisko granicy z RFN, gdzie stacjonowały wojska amerykańskie i często w nocy prowadziły manewry wojskowe, na co z kolei odpowiadali Ruscy następnej nocy. I tak się przekomarzali, w parzyste noce waliły z armat Amerykańce, a w nieparzyste Ruskie sołdaty.

Niemcy Wschodnie. Artyleria wali.Tylko w weekendy dawali spokój, więc mogliśmy pospać. W naszym ośrodku mieszkały też ludy z innych państw socjalistycznych: Niemcy z innych rejonów NRD, Wietnamczycy, Czesi i Węgrzy. Podczas pierwszej imprezy integracyjnej nasz miejscowy wódz wznosił toast za kraje RWPG i za rozwój socjalizmu w Niemczech, ale gdy się już nieźle upił, dorwał się do mikrofonu i zaczął igrać ze swoim życiem, bo wykrzykiwał, że to kiedyś należało wszystko do niego, ale socjalizm odebrał mu jego dobra, okradł go, a z niego samego zrobił niewolnika i menela. Trzeba było gościa szybko zdjąć z mównicy, upić do końca i zamknąć w jednym z naszych pokoi. Mógłby łatwo stać się ofiarą służb bezpieczeństwa. A i my często mieliśmy z nimi do czynienia, bo gdy spacerowaliśmy sobie lasami do Eisenach zatrzymywali nas i legitymowali do woli i nie lubili gdy źle mówiło się o władzy.

Okolice Eisenach

Niemcy Wschodnie. Zamek Wartburg.To miasto położone w Turyngii, słynęło z fabryki Wartburgów – pożądanych samochodów w całym bloku socjalistycznym i z warownego zamku Wartburg wybudowanego w XVI wieku i położonego w gęstym lesie Turyńskim na szczycie wzgórza. Na zamku mieszkał słynny z rozłamu w kościele Marcin Luter, a zamek został uwieczniony w jednym z muzycznych dzieł Wagnera. W niedalekim Eisenach urodził się też słynny kompozytor Johann Sebastian Bach. Taka „ciężka” starodawna muza doskonale komponuje się z surowym wyglądem leśnej i ciemnej okolicy wokół zamku zamieszkałej przez baśniowe monstra.

Niemcy Wschodnie. Zamek w lesie Turyńskim.Ach ci Polacy ! Langsam bitte !

Niemcy mieli jedną zasadę w pracy: rób stale, ale wolno czyli langsam. Tak żeby w każdej chwili było jakaś praca do wykonania. To było ich credo, niestety często łamane przez niesfornych Polaków. My woleliśmy zrobić szybko, a potem uwalić się na godzinę, dwie i pospać sobie, co doprowadzało do furii naszych braci Niemców. Gdy z polskim kolegą pracowałem z młynie, mieliśmy cały dzień przenosić worki ze zbożem z punktu A do punktu B, ale my spięliśmy się, zorganizowaliśmy pracę i wykonaliśmy ją w 5 godzin. Pozostałe 3 przespaliśmy w karecie…tak, bo w młynie mieliśmy skansen starych pojazdów konnych i było wiele karocy, takich jak z czasów filmu „Czarne Chmury” i spaliśmy sobie smacznie na kanapie w środku, przykryci plandeką, dopóki nie znalazł nas wściekły Niemiec i warczał: „Nie spać ! Pracować, pracować, ale nie tak szybko ! Langsam, bitte !”  Jednak taka ślamazarna praca nam nie pasowała i wciąż byliśmy za szybcy. Dlatego dostaliśmy inną pracę: mieliśmy wrzucić kilka ton buraków pastewnych z wielkiej pryzmy do betonowego bunkra przez małe okienko. Wyglądało, że utkniemy tutaj na kilka dni, ale pracę wykonaliśmy w …6 godzin i wróciliśmy do naszego szefa z informacją, że już skończyliśmy. Najpierw się zdumiał, jak to było możliwe, a potem wściekł, że nie ma na nas mocnych. A my przyuważyliśmy ciągnik z TURem czyli takim małym ruchomym zgarniakiem zamontowanym z przodu, do wygarniania obornika z obory. Wezwaliśmy go i na migi, bo nie znaliśmy niemieckiego, nakazaliśmy mu zepchnąć wszystkie te buraki do bunkra. Tylko kilka ostatnich wrzuciliśmy ręcznie, otrzepaliśmy ręce i zrobione ! Potem rzuciło mnie do obory, gdzie przyjmowałem porody cieląt, co było trudne, bo ich mamusie były małych gabarytów, a Niemcy pokryli je bykami mięsnymi, przez co cielęta były olbrzymie i porody bardzo ciężkie. Pracowałem też w sortowni jajek konsumpcyjnych gapiąc się przez kilka godzin na przesuwającą się taśmę z jajami, ale fajnie było w owczarni. Do pracy przywożono nas Roburem o godzinie 6:00, ale nasz gospodarz przybywał dopiero około 8:00.

Niemcy Wschodnie. Samochód Robur.Dlatego do tego czasu spaliśmy sobie smacznie w paśnikach z sianem i słuchaliśmy chrzęstu przeżuwania przez owce ździebeł twardego siana, podczas gdy na zewnątrz hulał zimny wiatr. Ale było błogo !

Trafiłem również do ekipy, która jeździła po lokalnych niemieckich osiedlach i ze śmietników wyciągaliśmy resztki warzyw i owoców do skarmiania świń. Stałem zawsze na schodkach auta, na zewnątrz i gdy zajechaliśmy pod śmietnik, wyskakiwałem z samochodu i wprawnie gmerałem w bio-odpadkach. Gdy miałem wątpliwości czy dane warzywo jest dobre, pokazywałem je na wyciągniętej ręce niemieckiemu kierowcy, a ten obejrzał je z uwagą przez przednią szybę, a potem wydawał wyrok: „Peter, gut !” i wtedy ładowałem odpadki na pakę, albo: „nicht gut” znaczy za stare były. Na koniec dnia udawaliśmy się do fabryki wafli typu andrut i ładowaliśmy połamane resztki surowca dla świń, ale najpierw przez godzinę sami żarliśmy je jak tuczniki bez umiaru.

Seks w zamian za pilota ? Niesłychane.

Mieliśmy wśród nas kolegę, który za wszystkie zarobione pieniądze kupował czekolady Milka. Nazbierał ich już ponad 400 tabliczek i chował po szafach przed nami. Gdy stwierdził brak choć jednego egzemplarza, łapał jeńca, który akurat się nawinął i wymuszał zeznania, kto zjadł jego czekoladę ? Był taki gorliwy w tym procederze, że gdyby mógł, to podłączyłby jądra przesłuchiwanego do akumulatora. Później, gdy wracaliśmy pociągiem na stojąco do Polski, czekolady naszego bohatera leżały w kilku torbach na podłodze w korytarzu i musieliśmy przez nie skakać. Ale gdy weszli niemieccy pogranicznicy z NRD w wielkich buciorach, nie pieścili się z nimi, tylko skopali i podeptali wszystkie torby i połamali czekolady na drobny mak. Koleżka się trochę załamał i prawie płakał, ale pocieszaliśmy go, że zawsze może stopić resztki czekolad w garnku i zrobić sobie nowe tabliczki. Trzeba było wykazać się empatią, bo w końcu podczas pobytu na praktyce miał też swoje dobre strony i był czasem dla nas przydatny. Mieszkaliśmy wtedy z Wietnamczykami i Niemcami w wersji wschodniej i była wśród nich taka jedna Niemra, która nas nie lubiła i bezceremonialnie zabierała nam pilota, zawsze wtedy, gdy chcieliśmy oglądać serial dla nas niedostępny w Polsce: „Policjanci z Miami Vice”. Zabrała gnida pilota albo baterie z niego i nie chciała oddać, przełączała sobie na jakieś wschodnioniemieckie dyrdymały i tak się z nami droczyła. W łeb nie mogła dostać w ciemnicy, bo oni byli wtedy panami naszych losów i rychło mielibyśmy do czynienia ze służbą bezpieczeństwa. Jednak szybko okazało się, że kobitka się po prostu nudziła i była jedna rzecz, za którą skłonna była oddać nam pilota. A mianowicie tym czymś magicznym był… seks ! Najchętniej uprawiała go właśnie z naszym magazynierem od czekolad.

Od tej pory, Niemka codziennie po południu schodziła do świetlicy i szukała naszego dzielnego kamrata.

Wo is Wojtek, von Wojtek ? – pytała i była niezmordowana, nie było dnia wolnego.

Na początku nasz bohater bronił się, że: „ale ja przecież nie znam niemieckiego, co będę z nią robił ?” i burzył się, ale po dwóch sesjach stwierdził, że nie jest tak źle jak myślał, a nawet podarował Niemce dwie tabliczki czekolady ze swoich cennych zapasów na przełamanie lodów.

ENDE…

Niemcy Wschodnie. Owieczka.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *