Zdjęcia użyte w tekście są autorstwem Agnieszki Pacho, poza fotkami świętych krów.
Rysunek użyty w tekście wykonał Marcin Treichel specjalnie do mojej opowieści.
Podróż do Indii.
W marcu miałem lecieć do Indii. Tak, już prawie kupiłem bilet i tak miała rozpocząć się moja podróż do Indii. To kraj i kultura, którą każdy człowiek powinien zobaczyć na własne oczy i poczuć na własnej skórze, zanim odwali kitę. Dobra znajoma, redaktor naczelny „Angorki” – pisma dla dzieci wydawanego z tygodnikiem „Angora” namawiała mnie długo, żebym z nimi poleciał. Byliśmy już razem w Norwegii, Australii i Gruzji, a teraz Indie stanęły otworem.
Mieliśmy na południu kraju nad brzegiem oceanu poznawać tajniki jogi. Niestety, nie zdecydowałem się na tę podróż, bo nie mogłem, a poza tym szykowałem się do podróży do Ekwadoru w czerwcu br. Koronawirus sprawił, że nie polecę już w tym roku do Ameryki Południowej, a dla tych którzy wyjechali wcześniej do Indii, powrót do domu okazał się bardziej skomplikowany niż dotychczas. Zatem w obecnym odcinku ja – jako zootechnik – opowiem o świętej krowie w Indiach, a na koniec dołączę relację Agnieszki Pacho na temat tego jak koronawirus odegrał główną rolę podczas wyjazdu.
Święte oburzenie Hindusa na łódce w Australii.
Gdy byłem w Australii Zachodniej wybrałem się pewnego dnia na wycieczkę w ocean Indyjski małym stateczkiem z innymi turystami z Europy w okolicach Coral Bay. Co jakiś czas wyrzucano nas w toń oceanu z rurką, maską i płetwami, żeby gapić się na przedziwne, kolorowe i tajemnicze podwodne życie. Opiekował się nami pewien Hindus i ze stoickim spokojem z czerwoną kropką między oczami tłumaczył nam procedury zachowania w oceanie i omawiał morską faunę. W trakcie wyprawy mieliśmy również lunch na łajbie i między innymi podano steki z wołowiny, upitraszone szybko na przenośnym grillu – płycie grzewczej podłączonej do butli z gazem. Australia bydłem stoi, miliony sztuk pasą się na południowo-zachodnim wycinku kontynentu, a wołowina jest w Australii często przekąszana przez tubylców. Ja również wybrałem wołowy stek, co nie spodobało się naszemu opiekunowi.
– Peter, Ty lubisz mięso świętej krowy ? – święcie oburzył się Hindus.
Potem czepiał się mnie przy kolejnych zejściach do wody i często kierował ku mnie małe żarciki.
– Peter, w tych czerwonych gaciach, pierwszy wchodzisz do wody, będziesz przynętą dla rekinów – śmiał się. Albo mówił: „po takim obiedzie, Peter, będziesz dla nich wspaniałym daniem”. Pozostało mi tylko zapytać się czy rekiny wolą mnie z ketchupem czy z sosem chili ? Tych, którzy nie jedli wołowiny na popołudniowy posiłek, traktował inaczej. Jedzenie wołowiny jest traktowane przez Hindusów jako co najmniej duży nietakt, a nawet jako ciężki grzech. Zupełnie przeciwnie do Australijczyków.
Poczciwa krowina czy jednak bóstwo ? Na pewno nie do garnka !
W Indiach wierzy się, że w ciele krowy zamieszkuje kilka milionów różnych bóstw, a każde z nich zawiaduje inną częścią ciała. Jednak krowa w Indiach nie jest święta z powodów religijnych, nie jest sama w sobie kolejnym bóstwem do czczenia, nikt się do niej nie modli, po prostu traktuje się ją jak „świętą krowę” czyli wszystko jej wolno i nie można się jej sprzeciwiać.
Trzeba być dla niej dobrym i ją uszczęśliwiać. Choć czasami zdarzy się jakiś uliczny brutal, który kopnie krowę w tyłek, gdy ta rozbije mu garnki na straganie. Dlatego jest takie powiedzenie, że ktoś zachowuje się jak „święta krowa” czyli cieszy się specjalnymi względami. Krowy chodzą sobie tam gdzie chcą, po chodnikach, ulicach, czasem położą się na środku skrzyżowania lub ronda i żują sobie spokojnie, a samochody muszą je omijać. Takie święte przeżuwacze załatwiają się wszędzie, całe Indie pokryte są grubymi warstwami gówna (nikt nie rozpacza z tytułu zanieczyszczenia środowiska, jak to robią w Unii Europejskiej), krowy wyjadają wszelkie śmieci, zjadają warzywa z ogródków i ze straganów sprzedawców na targu oraz karmią je przechodnie, uważając to za wielki przywilej. I po co im doradcy żywieniowi ? Co oni mogą wiedzieć o tym, co lubią krówki ? Jak ktoś poczęstuje je alkoholem to też nie odmówią, a na co komu bilansowanie jakichś dawek pokarmowych ? Nasza bohaterka jest garbatą krową Zebu w wadze do 800 kg i wyróżnia się ponad 30 ras, mogą być rogate lub bezrożne, udomowiona w Indiach tysiące lat temu. Są rasy w typie mlecznym i bardziej mięsnym. Kiedyś woły były zjadane przez Hindusów, a nawet teraz padła krowa jest czasem konsumowana przez ich niższą kastę. W większości przypadków krów się jednak nie je z wdzięczności, pragmatyki, wegetarianizmu i przekonań religijnych w Indiach, a więc z kilku powodów na raz. Pomimo, że w krowach mieszkańcy Indii dopatrują się świętego, bożego pierwiastka, to jednak nie ma zakazu religijnego spożywania wołowiny.
To wynika raczej z tradycji, zwłaszcza, że bydło jest używane w Indiach jako siła pociągowa i nie można go zjadać, bo na traktory Hindusów nie stać. Poza tym w Indiach żyje ponad 1 miliard obywateli, gdyby każdy zapragnął grillować 1 krowę rocznie, trzeba by miliard krów i byków, żeby ich wykarmić. A ile masy objętościowej zje taka ilość bydła ? Lepiej więc areały przeznaczyć na uprawę warzyw i nimi karmić Hindusów, niż poświęcić je na paszę dla krów. A ile przy tym wyprodukują dwutlenku węgla i metanu w żwaczach ? Tym samym przyczynią się do ocieplania się klimatu i powiększenia dziury ozonowej. Zatem wstrzemięźliwość w jedzeniu steków sprzyja ekologii i chroni po prostu święte krowy przed zagładą. Inaczej wszystkie zostałyby zjedzone. Trzeba też pamiętać, że krowy w Indiach, często chorują i słabo się rozmnażają ze względu na klimat i warunki bytowe.
Niebiańska Matka karmiąca mlekiem całą ludzkość.
Tak właśnie postrzega się krowę w Indiach, jako karmicielkę ludzi i dlatego nie wolno robić jej krzywdy. Karmi, a w zamian niczego nie chce i nie oczekuje. Nikt nie robi jej sianokiszonki w podzięce za jej mleczne usługi, ale won…na ulice wyjadać śmieci. Według Gandhiego krowa jest pomostem między ludźmi, a światem zwierząt , symbolem jedności ze wszystkim co żyje. Zatem opiekowanie się Mućkami jest obowiązkiem i zaszczytem dla każdej ludzkiej istoty. Nawet jeśli kompletnie nic nie robimy w życiu poza leżeniem i drapaniem się po brzuchu oraz doskonaleniem umiejętności otwierania butelki piwa za pomocą brwi, a dbamy o krowy, to według Hindusów zasługujemy na wielki szacunek. W wielu miastach w Indiach istnieją specjalne pielęgniarki opiekujące się wałęsającymi się krowami, a nawet na ich przedmieściach tworzy się specjalne przytułki dla starych krów, gdzie staruszki dokazują sobie, pijąc kawkę przy krowich pogaduszkach o życiu. Starych krów nikt nie zabija, puszcza się je wolno, choć teoretycznie mają swoich właścicieli. Większość krów jest zasuszona i nie dają już mleka, ale część doją sobie ci, którzy nie mają swoich pól i stosownego inwentarza. A gdyby tak do Twojej obory wszedł sobie sąsiad i wydoił Twoje krasule, bo zabrakło mu mleka do płatków śniadaniowych ? Hmm..pewnie by skończył z siekierą w plecach i szybko dostałby niestrawności. Odechce mu się nabiału na długo. W Indiach jest inaczej, pełna zgoda i wyrozumiałość.
Nowe produkty uzyskiwane od krowy są w zasięgu ręki czyli mocz i kał.
Zawsze uczono nas, że krowa daje nam mleko i mięso, ale w Indiach cenionym produktem bydlęcym jest również kał i mocz, są tak samo wartościowe i cenne. Czy teraz widzisz, ile dobra marnuje się w Twojej oborze ? Zdarza się, że Hindusi podążają za krowinami i łapią mocz w złożone ręce po czym go wypijają, ma podobno świętą moc. Tak samo krowi kał, suszy się go i używa jako opał, a jego popiołem posmarować można skórę i działa jako środek przeciwsłoneczny. Gdy będziesz więc wyjeżdżać do Egiptu na wczasy, nie zapomnij o sproszkowanym kale w małej tytce. Na zatłoczonej plaży może się przydać, po nasmarowaniu się krowim kałem dość szybko zrobi się miejsce dla Ciebie.
Kał używa się również do produkowania pasty, którą smaruje się podłogi w hinduskich domostwach. Krowie placki są też dobre dla spragnionych, wspaniały jest napój z domieszką krowiego łajna, moczu, mleka, serwatki i masła, a także krowi mocz wypijany z limonką i imbirem, jak drink ! A wszystko dla zdrowia ciała i duszy. Gdy następnym razem będziesz wybrzydzać na swój obiad w domu i że zupa była za słona, wejdź do obory i łakomym okiem spójrz na to, co wytwarzają Twoje krowiny i doceń to, nie nazywaj tego obornikiem ani gnojówką.
Imprezki z krowami.
Każdego roku krowy mają w Indiach swoje święto zwane Gopastami. Hindusi wyłapują wtedy zwierzęta, targają je do świątyń, myją je dokładnie i upiększają dzwoneczkami, wisiorkami, dekorują ich ciała, a także składają im ofiary. Wtedy krowy są jeszcze bardziej święte ! A przecież często grzeszą: wałęsają się, zanieczyszczają środowisko, kradną żywność ze straganów, blokują ruch uliczny, grzebią w śmieciach i często kłamią. Tak, przyjęło się uważać, że wszystkie członki krowy są święte, poza jej wargami, ponieważ kiedyś Bóg Brahma przyłapał ją na kłamstwie ! Może Bóg zapytał ją czy wyżerała dziś lucernę na polu sąsiada, a ona zaprzeczyła żując jednocześnie wystające z gęby łodygi roślin. Ale mówi: „nie..nie jadłam, coś Ty, niczego nie jadłam”. Jak prawdziwa dama, też mówi: „gdzie są moje klucze ? Szukaj moich kluczy ! W ogóle ich nie widziałam”, podczas gdy ma je w swojej przepastnej torebce. Wracając do świętowania z krowami mógłbyś wyciągnąć jakieś wnioski z postępowania Hindusów. Zaskocz czasem swoje podopieczne w obórce jakąś fajną kolacyjką, może włóż im w grzywkę czerwoną różę ? Kobiety trzeba zaskakiwać. Kiedyś na praktyce produkcyjnej w PGR zdarzyło mi się myć jałówki proszkiem i pumeksem. Miał przyjechać partyjny watażka z PZPR i wizytować jałownik, a krówki musiały być czyste i pachnące, tak jak Polska Ludowa (według rozumowania watażki). Jednak długo nie przyjeżdżał, a zwierzęta były głodne, nie jadły od wielu godzin, żeby się nie pobrudziły. W końcu zdecydowałem się zadać im siano do żłobów na przetrwanie. Ale miały uciechę, rogami rozrzucały źdźbła siana po szyi i grzbiecie i całe się zakurzyły. I wtedy nadciągnął partyjny bonzo wraz z dyrektorem PGR. Mój zwierzchnik obejrzał brudne już krowy i potem gniewnie spojrzał na mnie, po czym warknął:
– Krowy miały być czyste ! Nie miałeś ich umyć i wyszorować ? Włódarczak ! Ty nic nie robiłeś przez cały dzień – skonstatował mój szef. Gdybym był świętą krową, nawet by mi nie podskoczył, ale w komunizmie religia nie miała nic do powiedzenia.
Indie z Koroną w tle.
04 marca – kiedy telewizja wyświetla na pasku czerwony alert, a Polacy dowiadują się o pierwszym przypadku koronawirusa w kraju – na lotniskach świata panuje spokój i niepokojąca cisza. Nie ma chaosu, strachu przed chorobą. Niewiele osób ma na twarzy maseczki. Niespiesznie przechodzą odprawę, a ruch jest niewielki.
Mam wrażenie, że lotniska zdecydowanie są bezpieczniejsze niż galerie handlowe, bo… jest tu pusto.
Oddycham z ulgą, wylatując z Polski. W samolocie stewardesy i stewardzi pracują normalnie. Noszą w kieszeniach żel i to jedyne ich zabezpieczenie przed widmem wirusa. Na lotnisku w Doha także spokój. Inaczej sytuacja przedstawia się już w Bombaju. Tu cały personel ma maseczki. Chaos zaczyna się, kiedy okazuje się, że trzeba podać kartki z danymi, skąd się przybyło i gdzie będzie się rezydowało w czasie pobytu w Indiach. Ludzie nie wiedzą, jak wypełnić dokumenty związane z koronawirusem. Ścisk i tłum nie sprzyjają ochronie przed zakażeniem.
Kolejne lotnisko i kolejne obostrzenia. Tym razem lot wewnętrzny. W hali odlotów wszyscy pracownicy w maseczkach. Na południu Indii, na lotnisku w Koczin, pani mierzy temperaturę po przylocie.
Niecałe dwa tygodnie i świat się zmienia. Przyjaźni dotąd tubylcy zaczynają się nas trochę obawiać. Podczas jednego ze spacerów wykrzykują: – O, korona idzie!, i wskazują palcem w naszym kierunku. Kobieta na targu rybnym podburza tłum. Jedni się śmieją, inni może daliby się wciągnąć w awanturę.
Informacje z Polski są coraz bardziej niepokojące. Wracać prędzej?
14 marca zamknięto granicę naszego państwa dla ruchu samolotowego. Odwołano nasz lot. Panika dociera głównie z kraju. To trochę męczące odbierać kilkanaście telefonów i esemesów dziennie, z których każdy albo straszy, albo wyraża współczucie, co sprawia, że w Indiach czujemy się bezpiecznie. Oczywiście są i tacy, którzy natychmiast spakowaliby walizki i rzuciliby się w drogę. Dokąd? Byle do Europy.
Podajemy swoje dane do serwisu Ministerstwa Spraw Zagranicznych – Odyseusz.
Po dwóch dniach otrzymujemy pilną i wyczekiwaną wiadomość: – Uprzejmie informujemy, że są nadal dostępne miejsca w samolotach PLL LOT z N. Delhi do Warszawy w dniu 18 marca 2020: 18.03.2020: Lot LO8772 o godz. 03.05, 18.03.2020: Lot LO8516 o godz. 12.05.
W celu rezerwacji i kupna biletu prosimy o wejście na stronę https://lotdodomu.com/i postępowanie według instrukcji. Trzeba działać szybko. Przed nami długi lot do Delhi z Trivandrum na południu Indii. Kolejne wypełnianie kart informacyjnych. Na lotniskach wszyscy już chodzą w maseczkach i daje się wyczuć napięcie. Niby nic się nie zmieniło, a jednak perspektywa choroby robi swoje. Samolot zamiast o 3.05 ma odlecieć o 7.30. Wylatuje jeszcze z godzinnym opóźnieniem. W międzyczasie wyświetla się informacja, że lot o 12.05 jest odwołany. Przeniesiono go na… 20 marca.
Wszyscy stoją ściśnięci przed wejściem na pokład. Zanim zasiądziemy w swoim fotelu, stewardesa zmierzy jeszcze temperaturę. Dostaliśmy butelkę wody i kanapki. Nie ma mowy o herbacie, jednak można wziąć ciepłą wodę do termosu. Personel w maseczkach radzi sobie jakoś z tym bałaganem i opóźnieniami. Lecimy prawie siedem godzin. Po wylądowaniu czuje się, że to lot inny niż zwykły rejsowy. Część pasażerów klaszcze, ale odnosi się wrażenie, że to oklaski ulgi, że jesteśmy w domu. Znów czekamy godzinę. Na ekranie można wypełnić ankietę: czy jest pani zadowolona z podróży?
Tylko niecenzuralne słowa cisną mi się na usta. Jestem w drodze od prawie 30 godzin i teraz bezmyślnie, w duchocie i tłumie, siedzę kolejną godzinę, a tu pytanie, czy jestem zadowolona?!
Do samolotu wkraczają służby mundurowe, które znów mierzą temperaturę. Zakaz robienia zdjęć i nagrywania tego, co się dzieje na pokładzie. Kaszlących jest mnóstwo. Wyprowadzają jednak tylko jedną panią, która zapewne miała podwyższoną temperaturę. Podajemy imię, nazwisko i inne swoje dane. Najważniejsze – gdzie spędzimy 14 dni kwarantanny. Jedna z pań nie wie, gdzie mogłaby się zatrzymać. Dostaje propozycję hostelu w Puszczy Kampinoskiej. – Możecie państwo wychodzić tylko po niezbędne rzeczy – instruują mundurowi. – Codziennie będzie przyjeżdżała do państwa policja sprawdzać, czy jesteście na miejscu. Za nieprzestrzeganie kwarantanny grozi kara 30 tys. złotych. Po tylu godzinach siedzenia z prawie 300 osobami w samolocie śmieszny wydaje się nakaz trzymania odległości metra od siebie w kolejce do przekroczenia granicy.
Wychodzimy, znów podajemy swoje dane i odbieramy kartki z wytycznymi, jak postępować w czasie kwarantanny. Co dalej… Kolega wraz kumplem przyjechali dwoma samochodami. Wracam sama jednym, by nie narażać nikogo. Inni… Wsiadają do autobusów, pociągów, bo przecież jakoś muszą dotrzeć do domu i tak zaczynają kwarantannę.
Następnego dnia policja była. Pomachałam na progu. Zapytali, jak się czuję, czy czegoś potrzebuję. Zapowiedzieli, że będą jutro. Byli.