Weekend z byczkiem Fernando w Montanie

Kowboje w AmeryceCholera, ale zimno ! Ale kowboje w Ameryce działają od świtu.

Obudziłem się około 6 rano, zziębnięty na kość. Spaliśmy w wojskowym namiocie rozbitym na wielkich dzikich pastwiskach Montany, a temperatura otoczenia sięgała sześciu stopni Celsjusza, ale na minusie ! Wiosną są tutaj niezłe przymrozki w nocy. Nasza „koza” do ogrzewania dawno zdechła, więc nie ma co czekać, trzeba podnieść gnaty. Wokół, w naszym obozie, krzątali się już kowboje i pichcili poranną kawę, gotowi do dalszej pracy i zaganiania kilkuset sztuk bydła rasy Black Angus, Herford i Longhorn na zielone pastwiska „Dead Man” (martwy człowiek) i „Lonely Wolf” (samotny wilk) w górach niedaleko wzgórz Little Big Horn. To właśnie tutaj nasz znajomek z ostatniej opowieści – Siedzący Byk – rozgromił wojska Unii dowodzone przez pułkownika Custera. Gdy słońce Montany wzejdzie potem wysoko, zacznie wypalać trawę w dolinach, lepiej od naszych rolników wzniecających pożary po pijaku na rowach, i trzeba szukać nowych pastwisk. Znów potrzebni są kowboje.

– Peter, byłeś już w sheeter ? – zagadnął szef kowbojów zwany „Byczkiem Fernando”. I w ten sposób zagadnął mnie czy byłem w wychodku ? To był znak na poranną toaletę. Udałem się nad strumień, umyć się w zimnej wodzie i napić się czystej jeszcze wody, zanim dopadną jej konie, a potem bydło. Innej wody nie było, bo ta w butelkach zamarzła w namiocie w nocy. Pijąc na kolanach jak cielak, przypomniała mi się maksyma kowbojów: „nigdy nie pij poniżej  Twojego konia” czyli żeby dobrze ustawić się w nurcie rzeki. Wróciłem potem do obozu i odszukałem Marcina – mojego przyjaciela z lat szkolnych i ze studiów zootechnicznych, wielbiciela koni. To przez niego tutaj jestem, mieszka już od wielu lat w Missouri i wszędzie ma kumpli kowbojów. Namówił mnie właśnie na mały weekendzik w Montanie z Byczkiem Fernando. Razem przysiedliśmy się do ogniska żeby złapać trochę kawy i gotowanej fasoli. Dawni kowboje często byli Meksykanami i np. w Teksasie nazywano ich „fasolarzami”. Oj, nie lubili ich w Teksasie. Podjechał do nas nasz gospodarz, nie wyglądał jak Robert Redford, który właśnie w tych okolicach zagrał swoją rolę w słynnym „Zaklinaczu koni”. Wyglądał raczej jak magazynier taszczący wielkie telewizory w Media Markt, cały połamany i z krzywymi nogami, jakby siedział całe życie na beczce. Swoje piętno odcisnęło rodeo, które tak uwielbiał i był czynnym zawodnikiem. Siedział już na swoim koniu zwanym „Gunner” czyli „Rewolwerowiec” i spoglądał na nas z góry.

– To nie Hilton Panowie, do roboty – powiedział, a potem dodał: „pogadamy wieczorem”.

Wyszukiwanie cieląt w chaszczach

No cóż, gdy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one. Ta maksyma okazała się bardzo na temat, bo bydło pędziliśmy po odwiecznych ziemiach należących do Indian Kruków. „ I rozdziobią nas kruki i wrony” – przypomniało mi się inne powiedzonko, ale raczej nam to nie groziło. Nasi kowboje nosili kabury z wypasionymi rewolwerami do obrony między innymi przed niedźwiedziami. Nie dalej jak wczoraj zakradł się taki jeden, niedźwiedź czarny, do namiotu i wpierniczył nam 5 wielkich steków. Czasem zabije konia albo cielaka. Praca polegała na wyszukiwaniu i zganianiu cieląt urodzonych niedawno wiosną oraz chwytaniu ich na lasso. Po złapaniu za szyję przeżuwacza, sznur trzeba było szybko zablokować na rożku siodła, żeby cielak szarpnięciem nie urwał palców dłoni. Jednocześnie koń cofa się, żeby naciągnąć linę. Następnie trzeba zsiąść i rzutem zapaśnika rzucić cielęciem o ziemię. Zupełnie tak samo jak podczas zawodów rodeo. Gdy tego dokonamy, wystarczy już przyłożyć rozgrzany do czerwoności metal i wypalić Brand. To słowo pochodzi z języka holenderskiego i oznacza wypalony znak. Stosowano je w celu identyfikacji kryminalistów, niewolników i bydła. Cechowanie pomaga nie tylko w rozpoznawaniu właściciela bydła, ale również w hodowli, pozwala zachować linię mateczną w dalszym krzyżowaniu. Szamotaninę przerywała nam czasem mamuśka cielaka, która nacierała na oprawców jej dziecka ze spuszczoną nisko głową. Była jedna taka czarna Anguska, która nie dawała za wygraną i trzeba było się sprężać. Z opresji uratował nas nasz kowboj Byczek Fernando, który na koniu wjeżdżał pomiędzy nas i napierającą krowę, rozdzielał nas jak policyjne oddziały prewencji odrzucają kibiców Legii od kiboli Lecha. Amerykańskie krowy to nie są nasze polskie poczciwe krasule. Właściwie całą robotę wykonywał koń „Gunner”, który znał się na swoim fachu, choć był tylko koniem i nie kończył zootechniki ani nie studiował psychologii zwierząt czy zachowania behawioralnego. Za to wychowywał się wspólnie z cielakami i nieraz musiał walczyć o swoje  prawa końskimi kopytami i nokautami, po których cielaki traciły swoje cęgi lub okrajki ze szczęki, piął się w górę w hierarchii stada. Gdy wreszcie bydło zawleczono na górskie pastwiska, stado dzielono na części i posyłano na odpowiednie naturalne kwatery. Nazywali to „wycinaniem” stada. Za pomocą koni, które swoimi piersiami zagradzały drogę poszczególnym bydlętom, segregowano stado. Robota dla koni z „bydlęcym” zmysłem.

Kowboje w Ameryce, wypalanie branduAle o co chodzi z tym Byczkiem Fernando ?

Wszyscy wiedzą, że jeszcze przed II wojną światową w Stanach Zjednoczonych powstała bajka (sfilmowana w studio Walta Disney’a) pod takim tytułem „Byczek Fernando”, o byku, który przez przypadek trafił na corridę, ale nie chciał brać w niej udziału. Czyli stawiał się i szedł „pod prąd”. Tak samo jak nasz bohater, kowboj o imieniu Tim, ale on z kolei uwielbiał rodeo, corridę i wszelkie ekscesy z bydłem. Gdyby mógł, to na stałe zamieszkałby w oborze.  Jednak ksywkę zawdzięczał swojej akcji seksualnej. Pewnego dnia, gdy spęd bydła zakończono, Tim spędzał swój wolny czas z pewną kobietą, która podobała mu się bardzo, bo miała wspaniałego konia i piękne siodło, a to akurat w Montanie się liczy. Postanowili ulepszyć swoje życie seksualne i złamać codzienną rutynę. Wynajęli pokój w motelu, gdzie nagą kobietę Tim przykuł kajdankami do łóżka. Sam rozebrał się i przebrał w strój…byczka Fernando (nie miał akurat stroju Batmana, a i tak wolał bydło od nietoperzy), wlazł na szafę i skoczył na łóżko. W ten sposób miał uratować z opresji swoją kobietę, a ten fakt miał ich porajcować. Niestety, podczas lotu dostał w głowę wielką łopatą wentylatora pracującego na wysokich obrotach pod sufitem i spadł nieprzytomny. Kobieta krzyczała w niebogłosy, a sąsiedzi myśleli, że za ścianą ma miejsce jakieś przestępstwo. No i przyjechał miejscowy szeryf. Ale miał ubaw, a potem rechotali chłopaki kowboje, bo taki news rozchodzi się szybko. I tak już zostało. Co zrobisz jak nic nie poradzisz ?

Wreszcie wieczór i ciepełko !

Ziemia nagrzana słońcem i ciepło tryskające z wielkiego ogniska przypomniały mi naszą wcześniejszą wyprawę z Zachodu na Wschód Stanów Zjednoczonych. Między innymi jechaliśmy wtedy naszym wielkim samochodem przez prerie Nevady, wracając z Las Vegas, a wyprzedzały nas motory Harley Davidson lub lśniące w słońcu stalowe choppery, a na nich siedzieli odziani w czarną skórę amerykańscy chłopcy. Z naszego odtwarzacza w aucie leciała piosenka Bon Jovi: „I am cowboy, I steel horse I ride, I wanted, wanted, dead Or alive” (jestem kowbojem, dosiadam stalowego rumaka, jestem poszukiwany, żywy lub martwy). No teraz kowbojów mieliśmy pod dostatkiem i to prawdziwych. Normalne wieczory spędzali w barze Desperados 50 mil od Bilings – większego miasta  Montany. Czasem się pobili, ale wcześniej – dwie godziny wcześniej – wzywali już karetkę, żeby zdążyła przyjechać na czas. Najpierw dzwonili, potem jeszcze pogadali, napili się trochę, w końcu mieli jeszcze czas i dopiero później była rozpierducha. Wszystko w swoim czasie. A teraz nadszedł czas wieczornych opowieści przy ognisku i grillowania steków.

Rewolwerowcy i kowboje w Ameryce

– Uwielbiam rewolwerowców – powiedział Tim i zaczął rozprawiać o niektórych oryginałach z dawnych lat Dzikiego Zachodu. Oni nie zawsze byli osobnikami spod ciemnej gwiazdy, a wręcz przeciwnie, często nosili odznaki szeryfa i stali na straży prawa, jak np. Wyatt Earp – bohater filmów, farmer, karciarz, łowca bizonów i rewolwerowiec z Illinois. Albo taki Dziki Bill Hickok, szeryf i bohater wielu mitów i legend. Ale lubił bajać, twierdził jakoby zabił ponad 100 osób, ale tak naprawdę tylko 10. Był woźnicą dyliżansów i hazardzistą, ale szybko został egzekutorem prawa i ścigał koniokradów i złodziei bydła. Zginął od strzału w plecy, a zawsze tego się obawiał. Albo taki Clay Allison z Teksasu, ten to uśmiercał klientów tuzinami ze swoich pukawek. Ale na nagrobku ma napis: „nigdy nie zabił osoby, która by na to nie zasługiwała”. Słuchałem tego wszystkiego z wypiekami na twarzy i przypomniały mi się czasy dzieciństwa, kiedy to czytałem opowieści o Winnetou i westerny Wiesława Wernica. Kiedyś w szkole podstawowej na lekcji WF, gruby, łysy i złośliwy nauczyciel nagle zatrzymał nasze ćwiczenia na sali gimnastycznej i zwrócił się do mnie, gdyż uznał, że źle wykonuję jego polecenia:

– Włódarczak, czy Ty jesteś złośliwy, i muszę wtedy dać Ci naganę, czy też niezmiernie głupi ?

I powiedział to wszystko przy Eli, w której kochałem się skrycie i wszyscy się na mnie gapili. Oj, gdybym był takim Clayem Allisonem, wyjąłbym z kabury rewolwer i posłał mu kulkę między oczy i padłby z ziejącą w czole dziurą. Niestety, byłem tylko dzieckiem i zamiast kabury miałem obwisłe sportowe spodenki.

– Jestem głupi – odpowiedziałem więc, a on na to: „no, zawsze to wiedziałem”. I tak już w życiu jest, trzeba robić dobrą minę do złej gry.

No i zmierzamy do końca…

Potem pogadaliśmy jeszcze o sensowności hodowli bydła w Stanach w tak dużych stadach, poruszyłem kilka kwestii, które bardzo poruszyły naszego kowboja. O tym, co go tak zdenerwowało, opowiem w następnym odcinku. W każdym razie Tim vel „Byczek Fernando” wysłuchał mnie z uwagą i potem spojrzał mi głęboko w oczy swoim podchmielonym wzrokiem i wymamrotał: „Peter, Bóg cię opuścił ? Co Ty gadasz ?! Bez tych krów nie ma życia w Montanie, nie ma w ogóle życia, są częścią tej pięknej i dzikiej krainy, są częścią mnie. Chrzanisz jak potłuczony”. A potem uśmiechnął się i spojrzał na mnie zawadiacko. Myślał przez chwilę, a potem powiedział: „Clay Allison kiedyś zastrzelił człowieka z którym nocował razem w pokoju, bo chrapał jak lokomotywa. Ale wiesz, on nigdy nie zabił człowieka, który sobie na to nie zasłużył, Peter, mówiłem Ci”. Na koniec zapytał cicho: „a wiesz jak Ty chrapiesz w tym cholernym namiocie ?” i wymownie pogłaskał się po kaburze z rewolwerem. A pies Ci mordę lizał, a raczej cielak, pojutrze wracam do Karoliny Północnej – pomyślałem. Nigdy nie zaczynaj wojny, której nie możesz wygrać.

A więc zamiast wywoływać wojny poczytaj post:

Piaszczysta Sonora spalona słońcem

Kowboje w Ameryce, pętanie cielęcia

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *