Dzisiaj o wyprawie, której celem jest Kreta wschodnia.
Ale najpierw wspomnę, że bardzo lubię te prywatne, greckie wypożyczalnie aut na Krecie. Właściwie można wejść z ulicy i mając 40-50 euro w ręce, zawsze jakieś auto można znaleźć, a do tego wystarczy okazać tylko prawo jazdy. Chyba, że mówimy o „sieciówkach”, to może tam jest więcej komplikacji, nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. W Europie, w takich przybytkach na pewno chcą zobaczyć trzy dokumenty wystawione na to samo nazwisko: prawo jazdy, dodatkowe ID (paszport lub dowód) i jeszcze kartę kredytową, na której zrobią zastaw. Na Krecie to niepotrzebne, w końcu nie ma dokąd ukraść i wywieźć auta z wyspy. Przy oddawaniu pojazdu nawet nie interesowali się jego wyglądem. Czy ma uszkodzenia ? Czy uzupełniłem paliwo ? Nikogo to nie obchodziło. Przed wypożyczeniem, jednak warto zapytać o książkę z opiniami innych klientów o konkretnej wypożyczalni, a potem w niej poczytać (jest sporo wpisów z Polski) jak traktują Cię w razie problemów. Chodzi o to, aby przy małej rysie nie straszyli Cię policją, jeśli nie zapłacisz horrendalnego rachunku, a zresztą takie szkody często są wymyślane na poczekaniu. Warto zrobić sobie kilka fotografii na temat tego jak prezentuje się nasz wehikuł przed wyjazdem.
No to w drogę. Kreta wschodnia stoi otworem.
Był już ostatni wolny dzień przed wylotem z Krety do Polski, więc wziąłem nastoletnią córkę pod pachę, z trudem oderwałem ją od mediów społecznościowych, a w zasadzie postraszyłem ją, że wydam ją właścicielowi hotelu, że to ona spuściła mu kilka tysięcy litrów gorącej wody do kanalizacji i to dopiero pomogło. Jeśli chcesz się dowiedzieć o co chodziło z tą wodą przeczytaj wpis:
Poszliśmy do wypożyczalni i dostaliśmy nowego, czerwonego fiata 500 z otwieranym dachem.
– To, żeby Twoja córeczka była zadowolona – z uśmiechem powiedziała mi właścicielka przybytku i wręczyła kluczyki.
Tak powstał układ: 500 + moja córka i ja.
– A dokąd chcecie jechać, Mój Kochanieńki ? – zapytała.
– Na plażę Wai – odpowiedziałem, ale pani skrzywiła się.
– Po co chcesz jechać na Wai ? To ponad 3 godziny jazdy z Hersonissos, a po drodze tylko kozy biegają po wąskich drogach. Na samej plaży będą z kolei tłumy turystów. Pojedźcie raczej na plażę Preweli, też ma palmy.
My jednak pojechaliśmy na wschód, na Wai lub Vai Beach, bo wcześniej przejechaliśmy już zachodnie skrzydło Krety, a więc teraz nadszedł czas na jej wschodnią część. W ten sposób osiągniemy główny cel: przejedziemy całą Kretę wzdłuż wybrzeża, od zachodu do jej wschodu.
Nasz fiacik prezentował się całkiem dobrze, ale otwierany dach dawał nam frajdę tylko przez 30 minut.
Przy otwartym dachu ostre słońce wdzierało się do wnętrza i od góry chlastało nas po głowach, szyjach i ramionach, a tego dnia temperatura sięgała blisko 40 stopni Celsjusza. Na masce fiata można by było usmażyć sobie jajecznicę. Potem do niedogodności doszedł jeszcze szum i hałas, gdy auto wreszcie się rozpędziło.
Na początku wlekliśmy się zatłoczonymi ulicami Hersonissos i Malii, ale potem popędziliśmy trochę szybciej. Szybko jednak zatrzymały nas góry i kozy…
Zatoka Mirabello
50 km od Hersonissos trafiamy nad zatokę Mirabello, gdzie leży miasto Agios Nikolaos czyli Święty Mikołaj. Sercem miasta jest małe, ale bardzo głębokie i okrągłe jezioro Wulismeni otoczone z jednej strony skalistym klifem, a z drugiej siecią deptaków, restauracji i hoteli. Na jeziorze stacjonują jachty i różne łódki, bo stąd można przebić się do morza. Święty Mikołaj ma trochę sznyt francuski, gdy z daleka przyjrzeć się jego widokowi, to przypomina Saint Tropez, ale łysego żandarma i jego zwariowanych, ale dzielnych kamratów nie znajdziesz.
Z Agios Nikolaos wyruszają rejsy na położoną niedaleko wyspę trędowatych w kształcie kolca czyli Spinalongę ( można na nią dostać się również z Elundy), ale zanim wykorzystywali ją trędowaci, służyła jako ważna twierdza obronna zbudowana przez Wenecjan. Później, podczas okupacji tureckiej, tutaj chronili się greccy chrześcijanie, którzy nie chcieli przejść na islam, ale i Spinalonga wreszcie padła i osiedliły się na niej tureckie rodziny. Dzisiaj można pochodzić sobie wzdłuż weneckich umocnień i podziwiać zatokę z ukontentowaniem.
Spacery w Sitia
Kolejnym większym i ostatnim miastem wysuniętym na wschód jest Sitia, do której docieramy po godzinie. Dzięki temu, że leży trochę na uboczu, wielka i masowa turystyka nie zadusiła jeszcze tego miasta, a jedzenie w tutejszych restauracjach uchodzi za najbardziej greckie.
To dobre miejsce na wielkie żarcie, zwłaszcza latem, gdy odbywa się festiwal winorośli i rodzynek. Sitia to wspaniałe miejsce na spacery, zresztą jak cała Kreta, nic tylko chodzić. W sobotę wszyscy mieszkańcy wylegają na ulice miasta i wałęsają się ile wlezie. To może być trochę trudne, bo wyobraź sobie sytuację, że nie chcesz kogoś widzieć, a tutaj nagle spotkasz się z tą osobą face to face na spacerze ? Np. Twoje byłe, albo żony sąsiadów z którymi miałeś romans, a one zapewniały Cię o wielkiej miłości do Ciebie, a teraz dreptają ze swoimi starymi pod rękę i udają, że Cię nie znają ? Albo spotkasz nielubianego nauczyciela, szefa, komornika ? Tak samo jest w Polsce w Kołobrzegu, zwłaszcza jeśli mieszkasz w Poznaniu (jak ja). Tam na deptaku spotkasz wszystkich tych, których nie chcesz widywać w Poznaniu. W Sitia są fajne zbiorniki na ryby wykute w skale jeszcze za czasów rzymskich i należą do osobliwości, a w mieście rządzą pelikany.
Gaj palmowy Wai Beach
Wreszcie docieramy do naszego punktu docelowego. Przez długą jazdę (ze względu na małą prędkość) po odsłoniętych i zakurzonych serpentynach, które co chwilę przecinały stadka owiec i kóz, zaczęliśmy już wątpić czy w tym niegościnnym terenie pokrytym gajami oliwnymi, w ogóle cokolwiek jeszcze będzie ?
Klimatyzator i wentylatory w aucie chodziły bez wytchnienia, a i nasze zapasy wody pitnej się skończyły. Aż tu nagle, po kluczeniu po zapylonych i suchych jak wiór bezdrożach trafiamy na wielkie palmy, a u ich podnóża na wspaniałą piaszczystą plażę (a taka jest rzadkością na Krecie). Udało nam się zaparkować na miejscowym parkingu, bo tłumy nie okazały się takie straszne. Byliśmy zresztą po południu, a więc część turystów zdążyła już odjechać, bo z rana jest tutaj znacznie tłoczniej. Rozłożyliśmy się na plaży, a potem nasze ciała poddaliśmy kąpieli w cudownych morskich wodach i rozmyślaliśmy o tym, że kiedyś był tutaj Leonardo di Caprio i kręcił jeden ze swoich filmów wśród tych wszystkich palm.
Wai to jedyne miejsce na Krecie, gdzie palmy daktylowe rosną w stanie naturalnym w takiej ilości. A ja z kolei przypomniałem sobie o innej plaży – położonej w Wilmington w Karolinie Północnej w USA – gdzie też biwakowałem, ale z drugą i starszą już córką. Wtedy przeżyłem tam piękne chwile, dzięki magicznym gaciom, teraz jednak ich nie miałem, a i kandydatek wokół jakoś nie widziałem.
Jeśli chcesz być na bieżąco to przeczytaj o magicznych gaciach w Wrightsville Beach:
Powrót
Po dwóch godzinach plażowania ponownie odpaliliśmy fiata 500, zadzwoniliśmy do wypożyczalni, bo zapaliła się czerwona lampka kontrolna domagająca się zaprzestania jazdy i natychmiastowej inspekcji (okazało się, że mechanik celowo nie wymienił wcześniej jednej części, bo uznał, że jeszcze wytrzyma i że mamy jechać dalej. Ach, te oszczędności !) ruszyliśmy w drogę powrotną i ponownie faszerowaliśmy się wspaniałymi panoramicznymi widokami ze skalistych klifów na morze.
Po drodze mijamy kamienisty klasztor Toplu z wiatrakiem, otoczony kozami i leżącym na płaskowyżu smaganym wiatrami. Przypomina trochę twierdzę, bo był wielokrotnie najeżdżany i łupiony. Nazwa Toplu z tureckiego oznacza: „uzbrojony w armaty”.
Jeśli ktoś lubi archeologię, to po drodze można podziwiać różne starodawne miejsca świadczące o nieistniejącej już kulturze minojskiej jak np. Gortyna, Gurnia i inne. Na Krecie najbardziej znanym, marketingowo rozreklamowanym i częściowo odrestaurowanym jest pałac minojski w Knossos, kilka km od Heraklionu. Odkryty przez Arthura Evansa i szeroko przez niego reklamowany, dlatego oblegany jest dzisiaj przez turystów wszelkiej maści, sądząc po przekleństwach przelatujących w powietrzu dookoła, również przez Polaków.
Nie za bardzo polubiłem to miejsce, bo żeby zrozumieć wystające z ziemi fragmenty infrastruktury lub kamieni trzeba mieć przewodnika, co jest możliwe, ale turyści po prostu depczą sobie po piętach na stosunkowo wąskiej przestrzeni, co powodowało, że czułem się tam jak na promocji w supermarkecie.