Podróż do Dublina
Wydaje się dość prosta i szybka. Wystarczy wsiąść w samolot w Poznaniu, dobrze się przeżegnać i bezpośrednim lotem dostać się do tego miasta – stolicy Irlandii. Moja podróż do Dublina odbywała się akurat w przeciwnym kierunku, bo do Dublina dostałem się lotem z Nowego Jorku, a dopiero z Dublina kolejnym lotem do Poznania. No tak wykupiłem sobie bilety, gdy po dwóch latach pobytu w Stanach postanowiłem wrócić home.
Nowojorskie problemy
Sprawiły, że o mało co pozostałbym na zawsze w Stanach, podczas gdy moje bagaże – cały dobytek – poszybowałyby do Europy, a w kieszeni miałem tylko kilka dolców, no bo przecież wynosiłem się na stałe do Europy i więcej nie potrzebowałem. Na lot do Dublina zgłosiłem się na lotnisko JFK 6 godzin przed czasem, nadałem bagaż, a potem postanowiłem przejechać się trochę autem ze znajomymi dziewczynami i wyprowadzić je trochę w kierunku Waszyngtonu. Wrócić na lotnisko miałem metrem. Niestety nie przewidziałem tego, że korki w Nowym Jorku były tak ogromne, że utknęliśmy na wielopoziomowym moście na 2-3 godziny, a potem z mozołem wlekliśmy się zawalonymi ulicami Nowego Jorku próbując dojechać do pierwszych stacji metra, podczas gdy ja byłem głęboko w dupie, zegar tykał nieustannie. Musiałem w trybie awaryjnym wyskoczyć z auta i szybko się pożegnać, a gdy nareszcie dopadłem do stacji metra, kolebałem się nim ponad 40 minut na lotnisko. Gdy tam pokonałem wszystkie wejścia, bramki i przeszkody, okazało się, że spóźniłem się na planowy odlot o 45 minut. Czarna rozpacz zajrzała mi w twarz i powiedziała: „hej, Głupku, jesteś tam ? Zachciało ci się wędrówek, no to teraz masz”, ale po chwili doszło do mojej świadomości, że samolot był opóźniony o godzinę ! Jakim cudem ? Nie zastanawiałem się nad tym, w końcu to był Nowy Jork, korki były nawet na lotnisku, szybko dopadłem do mojego gate i rzutem na taśmę udało mi się dostać na pokład. Co za ulga ! Wystartowaliśmy wieczorem, w czerwonej poświacie zachodzącego nad Manhattanem słońca (cudowny widok !) i po 7 godzinach i kwadransie lotu dotarłem na Zieloną Wyspę – Irlandię. Z lotu ptaka widać przepiękne klify wdzierające się w morze.
A wokół nich toczy się leniwie spokojne życie małych miasteczek.
Wylądowałem w Dublinie, którego nie doceniłem, bo lotnisko i miasto wydały mi się bez życia i nieciekawe, niskie i płaskie. W głowie miałem amerykańskie lotniska i miasta, pełne drapaczy chmur i żyjące 24/24, więc trudno było mi się przestawić. Dodatkowo był to czas inwazji Polaków na Zieloną Wyspę, więc wszędzie byli rodacy mówiący po polsku, do czego nie byłem przyzwyczajony. Czułem się tak, jakbym już wrócił do ojczyzny.
Niedoceniany Dublin
No tak już jest, że jest uboższą siostrą Londynu (chodzi o ten rejon), ma mniej adoratorów niż stolica Anglii i jednocześnie Wielkiej Brytanii, ale to się z roku na rok zmienia. Dublin wydaje się być bardzo spokojnym miejscem, bo wszystko jest w nim ułożone i na swoim miejscu, zabudowa jest właśnie niska, bo Dublin unika wieżowców, a także nachalnych reklam miejskich.
W tym mieście „stare” doskonale łączy się z „nowym”, widać że pod wiejskim – w dobrym znaczeniu tego słowa – klimatem drzemie metropolia z nowoczesnymi rozwiązaniami architektonicznymi, np. mostami. Martwię się jedynie tym, że jednym z ich projektantów był Calatrava, ten sam, który projektował operę w Walencji, i która w dniu premiery zaczęła przeciekać. Calatrava ma wielkie wizje, wystawia rachunki na miliony euro, jest genialny, ale często nie dba o szczegóły. Hm…może na razie omijajcie jego most ? Ważne jest to, że Dublin wraca do ekstra ligi turystycznej i jest co raz chętniej odwiedzanym miastem. Dowodem na to, że w Dublinie tętni życie jest widok wielu budów wokół.
Motorem napędowym, główną atrakcją przyciągającą jak magnes jest…
Dzień Świętego Patryka
Odbywa się 17 marca, ale rozciąga się na okres kilku dni, w którym króluje taniec, zabawa, śpiewy i rodzimy alkohol: whisky oraz ciemne piwo Guinessa, które pije się z dzbanów Patryka. Wydarzenie przyciąga rzesze obcokrajowców żądnych dobrej zabawy w irlandzkim stylu. Bo święto obchodzi się również w innych krajach Europy: w Holandii, Niemczech, we Włoszech, nawet w Azji, Australii i USA, bo dużo Irlandczyków (tak samo jak Polaków) wyemigrowało do Stanów za chlebem. W Nowym Jorku, który nie chciał mnie wypuścić, Empire State Building w dniu tego święta zmienia kolor elewacji na zielony, w Waszyngtonie fontanna przed Białym Domem zielenieje, a w Chicago płynie przez miasto zielona rzeka. Jeśli jednak wolimy Irlandię i chcemy się bawić, to najlepiej trzymać się południowej części Dublina (Southside), bo północ (Northside) jest raczej dla zakupoholików i zgredów, którzy chcą buszować po sklepach. Wszyscy bawią się na ulicach, i choć niedawno katolicy ostro walczyli z protestantami, czuć atmosferę pokoju.
W Irlandii mówi się, że skoro zostało już tak mało mieszkańców (po fali emigracji do USA i Australii, po ofiarach zabójczych epidemii w XIX wieku oraz brytyjskiego zniewolenia), to nie warto się kłócić, ale trzeba pić piwo. Dzień Św. Patryka to również święto narodowe, bo Patryk jest patronem Irlandii, a także religijne, bo to on dokonał chrystianizacji tych terenów. Wszyscy ubierają się na zielono, ponieważ Św. Patryk podczas kazania o Trójcy Świętej zerwał zieloną trójlistną koniczynę, aby pokazać, że trzy ciała (liście) mogą razem egzystować jako całość (na jednym ogonku).
Kim był Św. Patryk ?
Do lat 16-tu prowadził spokojne życie zamożnego nastolatka w Brytanii, ale potem został porwany i wywieziony do Irlandii, gdzie pasał owce. Miał więc ciągoty do zootechniki, ale podczas przebywania ze zwierzętami na świeżym powietrzu został natchniony przez Boga i został biskupem.
W swojej nowej roli powrócił do Irlandii nawracając ją i doprowadzając do chrztu. Mówi się, że dokonywał wielu cudów, a także za pomocą laski nakazał wszystkim wężom opuścić Irlandię – rzucić się do morza – i nigdy do niej nie wracać. Dlatego na wyspie nie można znaleźć teraz żadnego gada. A może tak się im spodobało przepiękne irlandzkie wybrzeże, że o lądzie już nie chciały słyszeć ?
Blondi na Zielonej Wyspie
Blondi – 50% moich genów – wylądowała w Dublinie, aby swoim okiem spojrzeć na to, co dzieje się w tym mieście podczas święta Patryka. Przedtem jednak spenetrowała dostępne skalne klify, które z Dublina są w zasięgu ręki.
Ogólną jej impresją było stwierdzenie, że ludzie w Dublinie są przemili, atmosfera wspaniała i że mogłaby tam nawet zamieszkać i pracować. Może dlatego, że Polacy podświadomie lubią się z Irlandczykami, może za sprawą piwa, może z powodu podobnej i zawiłej historii w której ofiary ścieliły się gęsto, oba narody emigrowały do tych samych państw i były pod jarzmem większych mocarstw. Tyle, że Polski nie było jako państwa „tylko” ponad 100 lat, a Irlandii ponad 700 ! Lepiej więc trzymać ze sobą i dobrze się bawić, czego i Wam życzę.
A do Dublina zapraszam, ale pamiętajcie, że czas zmienia się o godzinę (u nich jest wcześniej). W marcu pogoda jest jeszcze nie najlepsza, ale nie martwcie się, bo po piwie i zabawie z Irlandczykami będzie Wam gorąco.
I Ty zostań Irlandczykiem !