Podróż do Ekwadoru
Dopiero co wróciłem z podróży do Irlandii, z której wróciłem w nocy z soboty na niedzielę. Przespałem się, zamieniłem walizki i w tę samą niedzielę – kilkanaście godzin później – pojechałem już do Berlina, aby stamtąd – przez Amsterdam – odlecieć do Ekwadoru. Tak rozpoczęła się podróż do Ekwadoru. To państwo położone na zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej, leży nad Pacyfikiem, od północy graniczy z Kolumbią, a od południa z Peru. Liczy prawie 18 mln mieszkańców i do Ekwadoru należą słynne wyspy Galapagos.
W kraju funkcjonuje dolar amerykański i to niskie nominały, banknoty o wartości 20$ i niższe. Jeśli masz 50$ i setki, to nikt ich od Ciebie nie przyjmie. Boją się fałszerstwa i nie ma zmiłuj się. Możesz mieć tysiące dolarów, a równocześnie zdychać z głodu z braku pieniędzy.
Państwo na równiku
Po kilkunastu godzinach lotu liniami KLM wreszcie wylądowaliśmy w stolicy kraju czyli w Quito.
To pierwsze miasto założone na terytorium Inków podbitych przez hiszpańskich konkwistadorów (założycielem był Sebastian de Belalcazar), którzy w XVI wieku założyli Quito, a równolegle na południu kolejne miasto Guayaquil położone nad zatoką o tej samej nazwie. Stolica Ekwadoru to wielkie dwumilionowe miasto, niekończąca się lawa różnokolorowych domów i budowli, która szczelnie oblepia okoliczne wzgórza (miasto leży w Andach) i podchodzi na wysokość powyżej 2.750 metrów n.p.m. Rzeka domów pochłonęła też wschodnie stoki czynnego wulkanu Pichincha. Miasto leży 40 km na południe od równika, który przebiega przez kontynent i dlatego Hiszpanie nadali taką nazwę: Ecuador czyli równik. Sam równik można zwiedzić w Muzeum Równika, a także w niedalekim kompleksie Mitad del Mundo czyli Środku Świata (50 minut jazdy autem z Quito).
Hm…to o co chodzi ? Są dwa równiki ? Ano tak….w XVIII wieku geodeci i mierniczy wytyczyli linię oznaczającą równik i w tym miejscu postawiono wielki monument i aleję z popiersiami mierniczych. Potem okazało się, że ekipa wytyczająca równik pomyliła się i tak naprawdę przebiega on około 300 metrów dalej. I w tym miejscu utworzono Muzeum Indian i Równika, które można zwiedzić wraz z przewodnikiem.
Gdy staniesz nad równikiem i masz go między nogami, to lewą nogą stoisz na półkuli południowej, a prawą na północnej. Cały świat u Twoich stóp ! Co ciekawe, jeśli spuszczasz wodę w toalecie na równiku, to woda przeleci pionowo w dół, bez żadnych zawirowań. Gdy przesuniesz toaletę trochę w lewo – na półkulę południową, to woda będzie wirować w niej w lewo, a z kolei na półkuli północnej ciecz będzie kręcić się w prawo (jak w Polsce). Wracając do samego Quito to bardzo ciekawe i sympatyczne miasto z rozległą i piękną starówką na której znajdują się wąskie, kolorowe uliczki, restauracje i kawiarnie, liczne odrestaurowane obiekty sakralne i użyteczności publicznej.
W Quito trzeba umieć jeździć samochodem, ponieważ jest wiele wąskich uliczek jednokierunkowych, które wysoko pną się w górę i są bardzo strome. Żeby pod nie podjechać, trzeba wdusić gaz do dechy i go nie puszczać, a gdy któryś z kierowców nagle zwolni, to zatrzyma całą kawalkadę aut jadących za nim.
Wtedy samochody nie mogą już podjechać, palą sprzęgła i opony, muszą zjechać tyłem w dół, aby zacząć cały ten żmudny proces od nowa.
Jeśli będziesz w Quito, nie zatrzymuj się, bo inni kierowcy zniszczą Cię przekleństwami i klaksonami swoich aut. My poruszaliśmy się po mieście taksówkami, a nocowaliśmy w apartamencie znajomych z przepięknym widokiem na miasto.
Aglomeracja pulsowała życiem na ulicach, bo trafiliśmy akurat na obchody kolejnej rocznicy powstania miasta, no i na różne parady związane z Bożym Narodzeniem.
Lasso i wulkan Cotopaxi
Kilkadziesiąt kilometrów na południe od Quito leży rejon Lasso i Latacunga, to dwa miasta, a to drugie jest stolicą prowincji Cotopaxi. To tereny położone na dużej wysokości, nawet powyżej 3.100 metrów n.p.m., a więc można odczuć objawy choroby wysokościowej, która potrafi naprawdę dać się we znaki.
Dodatkowo na tej wysokości powietrze ma mniejszą koncentrację tlenu i płuca Europejczyka – nieprzyzwyczajonego do takiego klimatu – pracują jak u świni z zapaleniem płuc. Łapiesz powietrze jak karp wyjęty z wody i co jakiś czas musisz zrobić kilka szybkich dodatkowych wdechów, żeby dostarczyć odpowiednią ilość tlenu do krwiobiegu.
W pobliżu króluje kolejny czynny wulkan Cotopaxi pokryty lodem i nieustannie wyrzucający małe dawki pyłów ze swojego krateru, jakby się zastanawiał czy przebudzić się czy jeszcze spać ? Wulkan ma kształt stożka i jest jednym z najwyższych na świecie, ma prawie 5.900 metrów n.p.m. W Lasso mieszkaliśmy u mojej przyjaciółki – Polki, z którą kiedyś pracowałem na fermach trzody chlewnej w USA. Na moje pytanie: „co będzie, gdy wulkan wybuchnie ?” (a widać go było przez okno naszego mieszkania), ze stoickim spokojem odpowiedziała, że „wtedy mamy 25 minut na ucieczkę, ale to bardzo dużo czasu”. Okolice Lasso to centrum kwiatowe Ekwadoru, na ogromnych przestrzeniach położonych dookoła, w setkach szklarni uprawia się miliony goździków i róż.
Prawie wszystkie goździki, które kupujesz w Polsce, pochodzą z Kolumbii i Ekwadoru. Duża wysokość na której znajdują się uprawy kwiatów tylko im służy i wzmacnia ich łodygę i pędy.
Linia Quito – Lasso – Latacunga leży idealnie w centrum Ekwadoru, zlokalizowana z góry na dół, biegnie kilkaset kilometrów dalej na południe do miasta o nazwie Cuenca. Po drodze można zobaczyć ruiny starodawnego miasteczka Inków wraz ze Świątynią Słońca w Ingapirca.
Wschodnią część kraju pokrywa las deszczowy Amazonii, a z kolei na zachodzie mamy oceaniczne wybrzeże. I w zasadzie to wszystko, tak wygląda Ekwador w pigułce.
Indiański targ z inwentarzem
Niedaleko Latacungi, raz w tygodniu zjeżdżają się okoliczni Indianie – potomkowie Inków, którzy na targu handlują różnego rodzaju zwierzętami domowymi. W ofercie są lamy, alpaki, osły, drób, ryby, konie, bydło, króliki, a także warchlaki i większe tuczniki.
Każdy świniak jest spętany sznurem i hodowca może prowadzić „na smyczy” kilka świnek naraz. W klatkach znajdziesz też świnki morskie, a raczej cavię domową (te zwierzątka nie mają nic wspólnego ani ze świnią ani tym bardziej z morzem). W Ekwadorze popularne w menu są pieczone świnki morskie, zwłaszcza wśród Indian. Te stworzonka nie wymagają dużo miejsca do hodowli ani paszy i zawsze są pod ręką w nieprzyjaznych Andach.
Ekwadorska świnka jest znacznie większa od tych, które utrzymujemy w naszych domach. Ekwadorska odmiana to prawdziwy tucznik, po jej przyrządzeniu jest naprawdę sporo mięsa do spożycia. Są też bardzo silne i potrzeba sporo wysiłku, żeby schwytać jakąkolwiek świnkę. Śmiesznie wyglądają, gdy upieczone na patyku tuszki kręcą się na ekwadorskiej ulicy i wabią potencjalnych smakoszy. My jednak nie skusiliśmy się na taki frykas, a poprzestaliśmy na pieczonych skrzydełkach starych przepiórek. Każdy znajdzie więc coś dla siebie, ale ogólnie jedzenie nie jest zbyt dobre i ciekawe.
Mieszkańcy spożywają głównie kukurydzę (kilka odmian), ryż, liście czegoś tam, a jak nie ma nic, to kurczaka z frytkami. W porównaniu z menu meksykańskim (taki właśnie styl i sznyt panuje w hiszpańskojęzycznym Ekwadorze) ekwadorskie potrawy są słabo przyprawione, a wręcz jałowe. Ekwadorczycy unikają jedzenia sałatek i warzyw oraz nie piją wody, wolą napoje słodzone. Mówią, że „zielenina” jest dla królików, a wodę piją zwierzęta. Ciekawostką dla mnie był fakt, że na targowisku można było kupić również świeże pasze objętościowe. Gdy masz królika, kozę, a nie masz trawy – tak zwanej „zielonki”, to możesz ją sobie kupić na targu.
Niektórzy z nas mogliby ponarzekać, że Indianie są trochę na bakier z tak zwanym dobrostanem zwierząt, ale ich własne życie jest dość surowe i prymitywne i nie przejmują się takimi sprawami jak my w Europie.
Szczypta Amazonii
Żeby tak naprawdę dostać się głęboko do lasu deszczowego, musiałbyś wziąć łódkę i płynąć nią w głąb puszczy przez co najmniej 2-4 dni. Przez Ekwador nie przepływa Amazonka, ale wiele ekwadorskich rzek finalnie staje się jej dopływami. Może wtedy spotkałbyś Indian, którzy nie widzieli jeszcze białych i nie wiedzą nawet, że żyją w Ekwadorze. My jednak tylko liznęliśmy puszczę w miejscowości Puyo. Stąd zapuściliśmy się na kilka godzin do lasu deszczowego, ale był to raczej jego przedsionek, bo mogliśmy się w nim poruszać bez maczety. Poznaliśmy Indian, ale bardziej cywilizowanych, ich dzieci chodzą do szkoły i podlegają szczepieniom, a ci prawdziwi muszą sobie radzić sami w głębokiej dziczy.
Znają wszystkie rośliny, które przynoszą ulgę w razie zachorowania, bo w dżungli nie ma pogotowia ani szpitali i nikt im nie pomoże. Indianie są pełnoprawnymi obywatelami Ekwadoru, ale policja nie miesza się w ich sprawy i spory. Gdy wyrównują rachunki między sobą, nikt im nie przeszkadza ani nie ściga sprawców.
Las jest w zasadzie dziki, ale tam gdzie znaleziono ropę naftową, wybudowano asfaltową drogę przez dżunglę. Ekwador nie potrafi przerabiać ropy, dlatego sprzedaje ją surową, a importuje benzynę do swoich samochodów.
Tym samym, pomimo że mają ropę, cena paliwa nie jest niska, ale nie należy też do wysokich. W dżungli spaliśmy w fajnych bungalowach, na szczęście komary nie dawały się nam we znaki (a więc dengę i malarię mieliśmy z głowy), na dobranoc słuchaliśmy przepięknych okrzyków i śpiewów wikłaczy, zobaczyć można również tukana.
Po drodze do Puyo zatrzymaliśmy się w dość ładnym miasteczku w górach zwanym Banos de Agua.
Polecam, bo nie wszystkie miejscowości w Ekwadorze są schludne, w większości raczej brudne i rozpieprzone. Dodatkowo można nawiedzić jeden z wielu pięknych wodospadów w okolicy.
Unikaj Guayaquil
Okazało się, że wizyta w tym pięknym mieście, a także nad oceanicznym wybrzeżem Ekwadoru może okazać się śmiertelna. Pomijam fakt, że Ekwador nie należy do bezpiecznych krajów i można w nim dość łatwo stracić telefon komórkowy oraz dolary (w procesie kradzieży), a w niektórych miejscowościach na zadupiu lepiej się nie zatrzymywać (chociaż piliśmy kawę w takich miejscach i nic się nie działo), to dodatkowo podczas naszego pobytu (i wcześniej) trwały walki gangów: meksykańskich karteli narkotykowych z Sinaloa z kolumbijskimi i lokalnymi o strefy wpływów.
Z Guayaquil eksportuje się ogromne ilości bananów, owoców, a wśród nich wywozi się narkotyki i właśnie o zatokę Guayaquil toczą się walki. Tak samo na północy kraju w Esmeraldas. Zdarza się, że uliczne walki, wśród których giną też turyści i przypadkowe osoby postronne, przenoszą się do więzień. Tam toczy się prawdziwa rzeź i w ciągu jednego miesiąca potrafi zginąć do 400-500 osadzonych ! Na ulicach Guayaquil miesięcznie ginie kilkadziesiąt osób, a czasem nawet więcej. Dlatego wszyscy znani nam Ekwadorczycy odradzali wizytę w tym mieście. Żeby pojechać nad ocean musieliśmy się z nimi naradzać, gdzie są najbezpieczniejsze strefy. Padło na okolice Manty, gdzie spędziliśmy dwa dni w spokoju nad Pacyfikiem, w ośrodku, który swoją świetność przeżywał w latach 80-tych, tak samo jak pozostałe w okolicy.
Pikanterii sytuacji dodaje fakt, że nowy prezydent Ekwadoru – Guillermo Alberto Santiago Lasso Mendoza – zamiast brać łapówki jak poprzednik, postanowił ścigać kartele narkotykowe i zagroził ich kanałom przerzutowym do USA. W zamian przestępcy postanowili dać mu w kość i napadają na posterunki policji – niektóre obwarowane są workami z piasku jak na froncie – zabijają policjantów i cywili, jak leci, w tym turystów i dzieci. W ten sposób chcą zdestabilizować sytuację w Ekwadorze i narobić kłopotów rządzącym, aby ci dali im spokój.
Na drogach są liczne posterunki policji i nie było dnia, żeby nie sprawdzali nam dokumentów, nie pytali skąd jesteśmy i jaki jest cel naszej podróży. Policja szuka też broni, ale w zasadzie dla turystów są dość mili. Mimo to, nie znaliśmy dostatecznie hiszpańskiego, a oni angielskiego, żeby w razie problemów się porozumieć. W każdej chwili mogli wywlec kogoś z nas z auta i wywieźć go do jakiejś komendy czy aresztu. W takim kraju jak Ekwador nikt z nas nie miałby szans, nikt nie widziałby gdzie szukać pomocy, myślę, że taka osoba mogłaby zniknąć raz na zawsze. W Ekwadorze nie ma nawet polskiej placówki dyplomatycznej (jest w sąsiedniej Kolumbii). W ogóle Ekwador to wesoły kraj, zdarza się że na terytorium kraju wkracza kolumbijska armia lub partyzanci FARC i już są niesnaski. Obiekty wojskowe są dość widoczne w Ekwadorze, ale nie wiem jakim uzbrojeniem dysponują.
Poszarpane świnie na ulicach…
…można znaleźć praktycznie w każdej miejscowości. Wielkie tusze wiszą na ulicy i każdy smakosz wieprzowiny może po prostu odrąbać sobie kawał mięsa z dowolnego miejsca tuszy i rzucić go na grilla. Po kilku godzinach takiego wiszenia i żerowania, świnia wygląda strasznie. Cała poszarpana, jakby dorwał ją rekin i odgryzł większość mięsiwa wraz z organami, a ich resztki zwisają w dół. Ciekawe czy takie osobniki cieszyłyby się powodzeniem w naszych marketach ? Znacznie lepszą ekwadorską potrawą jest fritada – smażona na wieprzowym smalcu gotowana wcześniej wieprzowina. Podaje się ją z kukurydzą lub ewentualnie ziemniakami. Problem polega na tym, że zamiast dobrych kawałków mięsa często serwuje się: kość + tłuszcz + zwisającą z kości skórę. Zatem trzeba poszukać naprawdę dobrej restauracji, żeby móc skosztować dania zawleczonego do Ekwadoru – wraz ze świnią – przez hiszpańskich konkwistadorów. Smacznego !
A może coś z niedalekich Karaibów ?