Czerwona i pylista ziemia położona w środku kontynentu australijskiego zwana outbackiem lub interiorem zajmuje większą część Australii. Oczywiście nie jest to ziemia niczyja, no bo oficjalnie jej suwerenem jest kraina kangurów, ale mało kto się nią interesuje choć hasają na niej miliony stworzeń żyjących pod gołym niebem i nie przejmujących się za bardzo trudnymi warunkami panującymi dookoła. Zapraszam na stepy australijskie.
Australijski Interior. Stepy australijskie.
W zasadzie wypełnia prawie całą Australię, ludzie i zwierzęta żyją głównie na obrzeżach kontynentu, ale i wewnątrz tego pustkowia znaleźć można osady ludzkie należące do białego człowieka i do gmin aborygeńskich, a także żyją miliony dziko żyjących zwierząt – tych endemicznych i tych „domowych”, ale zbiegłych z hodowli. Pomimo, że obszar outbacku jest ogromny, huge, to właściwie cały ten obszar można nazwać: woop woop = somewhere in the middle of nowhere czyli zadupiem! Tam już nawet psy dupami nie szczekają, bo wszystkie psy zdechły lub zbiegły. W porównaniu do mojego dzikiego ogrodowego zaułka, australijski step jest niezadrzewiony, odkryty jak patelnia bez pokrywki, temperatura w dzień często sięga do 50 stopni Celsjusza, teren jest spalony słońcem, a czasem dosłownie ogniem, który uwielbia przemieszczać się po interiorze, dodatkowo jest piaszczysty, pylisty, a czasem grząski i bagnisty. Wszędzie królują krzaki, które są co raz gęstsze w miarę posuwania się w głąb terenu i czepiają się śmiałków, którzy odważyli się wkroczyć na to niegościnne terytorium, jak rzep psiego ogona, albo jak wkurzona żona mojego sąsiada, kiedy wraca nocą do domu po alkoholowej libacji.
Nie zadzieraj z interiorem
Pamiętaj, że outback wpuści prawie każdego, ale nie wszystkich wypuści z powrotem (robią tak niektóre psy), co oznacza, że rocznie ginie na nim kilkadziesiąt osób, najczęściej tzw „niedzielnych” turystów, którym wydaje się, że przez 2-3 dni przemierzą kultowe szlaki outbacku w ten sam sposób w jaki pokonują niemieckie autostrady i którzy nie są dostatecznie przygotowani do wyprawy. Ale ginęły też profesjonalne wyprawy, odkrywcy i podróżnicy, którzy byli przyzwyczajeni do trudnych warunków bytowania, a nawet giną Aborygeni, którzy w okresie długotrwałej suszy mają również problemy z przetrwaniem na tym odludziu. Interior jest więc bardzo niegościnnym terenem, ale bez niego Australia nie byłaby taka sama, po prostu nie istniałaby w formie, jaką znamy i jakiej Australii zazdrościmy.
I Ty możesz zostać odkrywcą.
Outback to kuriozum, bo jest tak niegościnny dla wszelkich form życia, a żyją przecież na nim miliony gatunków roślin i zwierząt, wciąż nieodkrytych, i każdego dnia, gdy zagłębisz się w ostępy interioru możesz odkryć nowe gatunki, ten proces wydaje się jeszcze niezakończony i długo nie będzie. Skąd więc tyle form życia i dlaczego ten obszar wbrew wszystkiemu jest such thriving area ? Przede wszystkim dlatego, że nie ma na nim drapieżników, które mogłyby skutecznie trzymać wszelkie żywe populacje zwierząt w ryzach, tereny są rozległe, tak że zwierzęta nie wchodzą sobie w drogę i wszędzie mogą znaleźć pożywienie, co prawda skąpe, ale zawsze. Mogą też trzymać się z daleka od domostw człowieka, którego trudno jest spotkać na outbacku, a dodatkowo stwory aktywne są nocą i bardzo płochliwe i bardzo trudno je przydybać.
Ekstremalne warunki outbacku nikomu nie przeszkadzają
Warunki klimatyczne są również dość przyjazne (pomimo różnych zagrożeń i ekstremalnych warunków), bo fauna żyje sobie pod gołym niebem i nie potrzebuje niczego innego do życia. Ograniczeniem jest woda, ale zwierzęta nauczyły się wytrzymywać w warunkach suszy i odnajdywać wodę w miejscach, w których normalny człowiek nawet jej nie dostrzega. Żeby zapuścić się głęboko w outback potrzebny jest specjalistyczny sprzęt: samochody z napędem 4×4,
specjalne wyposażenie turystyczne umożliwiające gotowanie i spanie w spartańskich warunkach (opał dostępny jest wszędzie, wystarczy wyzbierać twarde kawałki drzewa walające się wszędzie, a śpi się na dachu samochodu), radio, a nawet telefon satelitarny (komórki tam nie działają) żeby porozumieć się między samochodami tworzącymi kolumnę (samemu lepiej się w outback nie zapuszczać) i żeby móc wezwać pomoc medyczną w postaci latających doktorów – „flying doctors”, bo żadna karetka pogotowia po Ciebie nie przyjedzie. No way !
No potrzebny jest jeszcze GPS, dobre mapy, zapasy żywności (na okres podróży + 3 dni dodatkowo), sprzęt do naprawy samochodów (co najmniej 2-4 dodatkowe opony), śrubki, klucze, szpadle, łopaty, a nawet karabin, co tam chcesz, bo niczego na tym pustkowiu nie znajdziesz. Trzeba mieć nie tylko puszki z jedzeniem, zbiorniki na wodę (liczyć trzeba 4 litry wody na osobę na dzień), ale kanistry z paliwem i wszystko to wlec ze sobą. Jeśli chce się pokonywać naprawdę długie trasy, to trzeba wcześniej zlecić dostawcom, żeby w określonych miejscach pustkowia zostawili dla Ciebie dodatkowe zbiorniki z paliwem, bo inaczej będziesz arsed – udupiony i musisz umieć je odnaleźć. Samochody chronione są specjalnym orurowaniem – przed uderzeniem w kangura lub innego stwora.
Outback o Tobie nie zapomni
Zatem podróż w outback to prawdziwa wyprawa, do której trzeba się profesjonalnie przygotować i mieć kilka tygodni, aby spokojnie i wolno przejechać wyznaczony szlak. Musisz mieć świadomość, że szlak na outbacku to prawdziwa „tarka”, zdradliwe piaszczyste wydmy, dziury, bagna i wiele innych nietypowych niespodzianek. Aby poruszać się w gorącym wnętrzu Australii trzeba też zdobyć wcześniej zezwolenia od aborygeńskiej starszyzny, bo szlak często biegnie przez ich gminy. Ale spokojnie, jeśli jesteś w Australii i nie masz czasu, aby to wszystko załatwić lub po prostu nie chcesz brać udziału w ekstremalnych ekspedycjach, to wystarczy zjechać z popularnych asfaltowych szlaków trochę w bok, a już znajdziesz się na pustkowiu. Gdy byłem w Australii Zachodniej, wystarczyło wypuścić się normalną drogą z Perth do Exmouth, a outback rozpościerał się tuż przy „cywilizowanej” drodze na obszarze setek kilometrów. Teren był płaski, czerwono-brązowy, pylisto-piaszczysty, a wszędzie królowały budowle termitów.
Gdzie nie gdzie można było natrafić na plantacje bananów działające w stepie. Tak samo można pojechać pociągiem „Prospector” z Perth do Kalgoorlie do wielkiej kopalni złota,
a wszędzie wokół niej roztaczał się rasowy outback, albo mile wspominam żółte piaski i szutrówki w Kalbarii National Park. Nie bój się więc, na pewno go nie przeoczysz, bo interior podchodzi pod same zabudowania, wypełnia wszystko wokół, wdziera się niemal do miast. Wystarczy, że spojrzysz na mapę: Wielka i Mała Pustynia Piaszczysta, Wielka Pustynia Wiktorii, Pustynia Gibsona, a przede wszystkim nizina Nullarbor oraz Terytorium Północne tylko czyhają, aby skrzyżować swoje macki z Twoją trasą, i gdziekolwiek znajdziesz się w Australii, to wiedz, że o Tobie nie zapomną.
Jeśli jesteś obrońcą praw zwierząt, to nie jedź do Australii !
Właściwie musiałbym doprecyzować tę kwestię, bo chodzi mi raczej o ekstremistów, którzy w ciemno potępiają wszelkie akty zabijania zwierząt, oraz o to, żebyś nie zapuszczał się raczej na terytoria outbacku, bo możesz nagle przeżyć szok. Może tak się zdarzyć, że natrafisz na drogowskazy stojące w centrum dziczy i nie to jest takie niezwykłe. Szokujący może być ich widok, ponieważ drogowskazy, a także gałęzie przydrożnych drzew (a nie ma ich dużo) mogą być udekorowane wiszącymi zwłokami zabitych kangurów, psów Dingo, a nawet…kotów domowych !
Tak, koty są gatunkiem bardzo inwazyjnym i jako mali, wprawni drapieżcy wypierają rodzimą, drobną faunę Australii i przez farmerów oraz ludzi interioru postrzegane są jako zwykłe szkodniki. Koty zabija się ze względów patriotycznych, to obowiązek farmerów, aby ulżyć jakoś outbackowi. Podobnie rzecz miała się z karpiami w USA, które my zjadamy w postaci świątecznego posiłku, tymczasem Amerykanie zabijają je (gdy tylko uda się im je złapać, a o hodowli ich to zapomnij) jako szkodnika, który wypiera inne, bardziej pożądane gatunki ryb. Nie muszę oczywiście wspominać, że na australijskim interiorze koty plenią się tak jak inne zwierzęta, czyli ich liczba idzie w miliony, więc ich byt nie jest zagrożony.
A wszystko mnoży się i idzie w miliony…
Na pewno słyszeliście o historii królików, które sprowadzono do Australii dla fanaberii jakiegoś idioty z Europy w liczbie 24 sztuk, a potem rozmnożyły się do populacji liczącej ponad 150 milionów par uszu, a konsekwencje tego faktu były straszne – z ogromną szkodą dla australijskiej flory. Taka jest siła „odtwarzania” australijskiej ziemi i trzeba uważać, co się na niej zostawia. Zostawisz kanarka, a za kilka lat będzie 10 milionów ptaków, zostawisz krowę, a zaraz będzie kilka milionów dzikich krów. Tak samo było z psami Dingo, wielbłądami, dzikimi końmi, a wszystko to biega sobie po outbacku wraz ze strusiami i rodzimymi australijskimi kreaturami. Uważaj, żeby nie zgubić tam wyciągu z rachunku bankowego, na którym masz debet, bo z 10 dolców na minusie, zrobią się zaraz miliony dolarów długu. Australijska ziemia niczyja jest nieobliczalna i lepiej o tym pamiętaj. A może odnajdziesz w stepie swoją byłą ? Myślałeś, że zniknęła, a nagle odnajdziesz ją w buszu z dwoma tuzinami dzieci na ręku i robiącą pranie sterty galotów ? A może natkniesz się na swojego komornika albo kuratora sądowego ? Tak więc nic nie powinno Cię tam zadziwić.
Australijski luuuzz…
Bardzo prawdopodobne, że w latach 90-tych na pustyni Wiktorii miała miejsce próba wybuchu bomby atomowej należącej do japońskiej sekty pragnącej zniszczyć świat i która w 1995 r zaatakowała w Tokio metro śmiercionośnym gazem sarinem. Świry miały też swoją działkę na pustyni w Australii i urządzili tam sobie laboratorium i werbowali fizyków jądrowych do pracy. Wybuch widziało ponoć kilku kierowców ciężarówek przedzierających się przez dzikie tereny i kilku poszukiwaczy opali, którym puszki piwa pospadały ze stołu. Całą akcję zarejestrowały sejsmografy, ale Australijczycy zajęli się tym dopiero po kilku latach. Co tam się wydarzyło ? – myśleli i myśleli, aż wreszcie temat olali. Tak oto się interesują tym, co dzieje się na ich terenie, typowy australijski luuuuz. Można go doświadczyć w wielu innych dziedzinach życia.
Co może zagrażać Tobie na australijskim odludziu ?
Poza komornikiem, który może ścigać Cię zawzięcie za niespłacone długi w Polsce i poza marudzącymi towarzyszami eskapady, którzy mogą zanudzać Cię swoimi opowieściami na śmierć, możesz po prostu się zgubić i potem umrzeć z wycieńczenia. Tak, na outbacku – terenie płaskim i niezadrzewionym – można szybko się zagubić, bo wszystko jest takie same i łatwo stracić tam orientację (nie ma charakterystycznych punktów odniesienia, np. drzew, skał, a możesz orientować się wyłącznie względem położenia słońca i zapamiętać położenie pewnych punktów na ziemi względem niego).
Wystarczy wysiąść z samochodu na kompletnym pustkowiu, podążyć kilkaset metrów w zamyśleniu i stało się, outback Cię pochłonął. Wiele osób opisywało podobne doświadczenia, że wysiedli tylko na chwilę, biegli kilkaset metrów za kangurami, a potem nie potrafili wrócić z powrotem i omal nie zginęli na amen. Zatem nigdy nie spuszczaj z oka swojego samochodu, nie porzucaj go, nawet gdy się zepsuje, wciąż będzie dobrą ochroną i domem. A jeśli musisz pokonać krótki dystans pieszo, to znakuj sobie trasę, tak byś mógł wrócić po swoich śladach, a jeśli się zagubisz musisz poruszać się koliście, zawsze w tym samym kierunku i po co raz większym okręgu, tak długo aż na swojej orbicie napotkasz zagubione auto albo obóz, a jest to bardzo wycieńczające fizycznie i psychicznie. Gdy jest bardzo sucho możesz po prostu się zakopać i uwięzić samochód na długie godziny, a nawet dni, możesz wpaść do dziury, rozbić się o wydmę, połamać osie samochodu, a pył może uszkodzić wrażliwe elementy samochodu.
Trzeba umieć jeździć w takich warunkach i potrafić wyjechać z wszelkich piaszczystych dziur (gdy się zakopiesz musisz spuścić powietrze w oponach, a Aborygeni robią takie manewry nocą, kiedy piasek jest bardziej wilgotny i koła mniej zapadają się w piasku). Najlepiej mieć łopaty i wyciągarkę i inne auto do pomocy. Z kolei, gdy nagle spadnie deszcz na tę spękaną i wysuszoną glebę, która nie jest w stanie wchłonąć takiej ilości wody, nagle wypełniają się wszystkie wysuszone koryta rzek, jezior i stawów, a z piaszczystej drogi robi się błotniste bagno, w których topią się auta, a każda wyprawa może wtedy utknąć na wiele dni, tak samo jak niemieckie czołgi w ruskim błocie podczas operacji Barbarossa (inwazji na ZSRR) w trakcie II wojny światowej. No i wreszcie zagraża ci pożar buszu, który może pojawić się samorzutnie w każdej chwili, a możesz go nawet wywołać sam np. gdy swoją furę zaparkujesz we wszechobecnej na outbacku trawie – spinifex, która natychmiast może zająć się ogniem od rozgrzanej rury wydechowej. Ogień szaleje w buszu i na pustkowiach z ogromną siłą i szybkością, (jego prędkość rozprzestrzeniania się często potęgują eukaliptusy nasączone eterycznymi i wybuchowymi substancjami, działają jak bomby zapalające) gdy w oddali zobaczysz dym nad horyzontem, lepiej nie wchodzić żywiołowi w drogę, ale wiej ile masz mocy w silniku swojego samochodu. Ogień pojawia się dość często, bo jest elementem natury i stymuluje rozwój wielu roślin, które budzą się do życia ze spalonej na popiół ziemi. Tak już w życiu jest często, że najpierw musi być pożoga i zniszczenie, a potem następuje rozkwit i rozwój. Do tego wszystkiego będą dręczyć cię muchy, które są bardzo natarczywe i pchają się do oka i nosa – do wilgotnej śluzówki i lepiej mieć specjalne siatki na głowę przeciwko muchom. Nie mówię już o czapce lub kapeluszu oraz o jakimś filtrze ochronnym przeciwko promieniom UV, bo to wydaje mi się oczywiste, a bez tych akcesoriów w ogóle nie wychodź na australijską ulicę, a zwłaszcza na outback.
Komu potrzebny jest outback ?
W zasadzie kilku grupom ludzi, a należą do nich na pewno farmerzy bytujący w swoich stations – największych farmach świata, w środku tego pustkowia i hodujących olbrzymie stada bydła, owiec i koni. Outback potrzebny jest poszukiwaczom złota i opali, świrom, podróżnikom i Aborygenom, którzy traktują go z nabożną czcią i często odbywają po nim swoje rytualne wędrówki zwane walkabout (to takie „whereabout” – miejsce pobytu, tyle, że oni chodzą i stąd mamy „walk”) do świętych miejsc. Warto na outback spojrzeć oczyma uczestników wypraw i ekspedycji wdzierających się w interior z różnym skutkiem, a wśród wielu śmiałków penetrujących te dzikie ostępy mieliśmy naszego słynnego rodaka – Pawła Edmunda Strzeleckiego, a jego wielbicielem jest obecny podróżnik, wielbiciel Australii, dziennikarz i muzyk – Marek Tomalik, autor kilku fajnych książek i artykułów o Australii. Polecam wszystkim książkę: „Gdzie kwiaty rodzą się z ognia”, którą jakiś czas temu przeczytałem i poczułem w niej smak przygody, czego z kolei nie mogę powiedzieć o książce Marka Niedźwieckiego pt „Australijczyk”, w której poza fajnymi zdjęciami wieje po prostu nudą, bo w warstwie tekstowej nic się nie dzieje.
A więc przeczytaj inny wpis o wyspie szczura:
Z ciekawością przeczytałam opis stepu australijskiego.Podoba mi się narracja prowadzona w formie praktycznych porad.Chetnie poczytam jeszcze inne Pana opowieści Pozdrawiam
No…piknie, to zapraszam.