Odsiecz wiedeńska. Zwiedzanie Wiednia
Była taka bitwa w dziejach Austrii w XVII wieku, w której król Jan III Sobieski przybył ze swoją husarią pod Wiedeń. Zwiedzanie Wiednia go wtedy zbytnio nie interesowało, ale w wyniku kluczowego uderzenia rozgromił wojska osmańskie dowodzone przez Karego Mustafę. W tym bitewnym dziele pomagały mu wojska austriackie i niemieckie, ale to Sobieskiego okrzyknięto wybawcą Wiednia. Co prawda z czasem okazało się, że Sobieski źle zrobił, bo pomógł Austriakom, którzy urośli potem w siłę i po latach dokonali rozbioru Polski. Trzeba było raczej pomóc Turkom i rozpirzyć Austriaków ! No ale czasu już nie cofniemy, a husaria jak to husaria…przybyła i bez kalkulacji, bez zastanowienia się stworzyła szyk i hajda na wroga. Taką mieli strategię, dzielili się na dwie chorągwie, jedna uderzała od frontu, a druga z flanki na uciekającego w popłochu wroga z którego nie było już co zbierać. Husaria była tak skuteczna, że potrafiła pobić znacznie liczebniejszego wroga.
My nie byliśmy husarią, choć przybyliśmy do Wiednia naszym stalowym rumakiem na czterech kołach, ale nie mogliśmy atakować miasta bez odpoczynku, jak ówcześni rycerze. Zresztą odsieczy akurat nikt nie potrzebował. Zatrzymaliśmy się więc pod Wiedniem w przestronnym motelu, w środku było nawet w porządku, ale na korytarzu czuć było jakieś dziwne zapachy, jakby nocą zrzucali tutaj szambo. Nie jesteśmy zbyt wybredni, więc po dwóch piwach poszliśmy spać, rano zjedliśmy śniadanko i obraliśmy kierunek na Wiedeń.
Aglomeracja Wiedeń
To największe miasto w Austrii będące jednocześnie jej stolicą, leży nad Dunajem i liczy ponad 1,8 milionów mieszkańców. Na pierwszy rzut oka Wiedeń to przestronne miasto i widać w nim otaczające nas przestrzenie, dzięki czemu te prawie 2 miliony ludzi ma gdzie się podziać i nie widać ścisku na ulicach. Wiedeń sprawia wrażenie dostępnego i budzącego sympatię, można by tu zamieszkać bez problemów, a komunikacja miejska należy do najlepszych w Europie. Metro chodzi punktualnie i bez zarzutu, więc najlepiej poruszać się po mieście właśnie metrem. Chyba, że jest niedziela, to i samochodem można szybko przebić się do dowolnego miejsca i nawet nie mieliśmy problemów z parkowaniem. To eleganckie miasto, które można opisać następująco: pałace i ogrody, a wszędzie konie i dorożki oraz fikuśne psy.
Stephansplatz…
Jako centralny plac Wiednia poszedł na pierwszy ogień, a na nim stoi słynna katedra św. Szczepana.
Ma tam trochę mało miejsca, bo wypełnia prawie cały plac i wciśnięta jest między inne budynki, a wokół niej gromadzą się tłumy i jeżdżą konne dorożki. Niektórzy turyści koniecznie chcą dotknąć, a nawet pocałować konia.
Bruk na placu zlewa się wodą, aby parująca woda chłodziła przepiękne konie.
Wiedeń słynie z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w której używa się specjalnej rasy wierzchowców maści siwej – Lipicańskich. Oj, na takich nasza husaria nie jeździła, nie było jej stać na takie konie. Chociaż są wytrzymałe i mocne i na pewno utrzymałyby husarzy na grzbiecie, są stosunkowo małe.
Konie z Hiszpanii do Austrii sprowadzili Habsburgowie już w XVI wieku, a potem wybudowano stadninę w Lipicy (dzisiaj leży w Słowenii), gdzie na skutek wielu krzyżówek i wpływu środowiska powstała nowa rasa koni Lipicanów. W Hofburgu, do którego dojdzie się ze Stephansplatz pieszo w kilka minut znajduje się właśnie szkoła jazdy kultywująca tradycję i można obejrzeć sobie pokazy ujeżdżenia przygotowane dla publiki lubiącej konie (choć bilety nie są tanie).
Hofburg i inne atrakcje
To wiedeńska siedziba władców Austrii, dziś prezydenta tego kraju. To pałac choć w zasadzie jest zamkiem. Trochę to skomplikowane, ale niech im będzie. Człowiek stoi na dziedzińcu otoczony pięknymi budowlami, które swoją piękną architekturą i elegancją przenoszą nas do przeszłości, a w których mieszczą się różne muzea. Blisko Hofburga jest muzeum Historii Naturalnej czy słynna Albertina – muzeum sztuk pięknych. Idąc kilkanaście minut na północ docieramy do miejskiego ratusza w Wiedniu,
a u jego bram odbywał się wyścig samochodów zabytkowych, do których zaliczał się również nasz słynny „Maluch” brylujący na naszych ulicach w czasach komuny.
Nieopodal ratusza wypijamy pierwsze piwko i po krótkim popasie udajemy się – znowu na piechotę – w przeciwną stronę w kierunku Opernring, gdzie można wsiąść w tramwaj i objechać centrum dookoła. Po drodze natrafiamy na pomnik słynnego Wolfganga Amadeusa Mozarta. Jeśli chodzi o muzykę to mnie słoń w dzieciństwie na ucho nadepnął i nie mam żadnych muzycznych talentów…no…ale wiem kto to był Mozart. Oglądałem kiedyś film „Amadeusz”, to wiem. Należał do słynnej wiedeńskiej trójcy wraz z Haydnem i Beethovenem. Zaraz niedaleko stoi opera wiedeńska, ale nie mamy czasu ani strojów, żeby udać się do niej na jakiś wypasiony spektakl. Pierwszą wystawioną sztuką był „Don Giovanni” Mozarta właśnie, a jeden z architektów opery popełnił samobójstwo, bo bryła budynku z początku nie spodobała się wiedeńczykom. W dupie się im poprzewracało i się nie podoba ! A chłop się tym przejął i się z tej zgryzoty zabił.
Wreszcie coś porządnego…Danie główne podano.
W Wiedniu wszystko jest porządne, ale teraz przyjechaliśmy metrem do atrakcji turystycznej, którą można delektować się przez cały dzień. To wielki, przestronny i przepiękny pałac Schönbrunn, który był letnią rezydencją Habsburgów i powstawał w XVII i XVIII wieku na zlecenie niejakiego Leopolda.
No…tam to można sobie pospacerować, samemu i za rączkę z kimś miłym. Poza zachwycaniem się monumentalnymi budowlami i cudownym ogrodem, którego nie ma co opisywać, ale po prostu można obejrzeć go sobie na zdjęciach,
polecam wizytę w najstarszym ZOO na świecie, powstałym w XVIII wieku – Tiergarten, pierwotnie jako cesarska menażeria. ZOO jest doskonale skomponowane, wybiegi są ciekawe, a zwierzęta dobrze się w nich czują i przede wszystkim są dobrze wyeksponowane dla publiczności.
Wszystko ma historyczny i elegancki charakter. Wśród mieszkańców ZOO jest panda wielka, hipopotamy, lew, który uwalił się na plecach jak mój kot w domu,
jest również całkiem niezłe akwarium i moja ukochana…KOALA, która w swoim stylu spała sobie w najlepsze odurzona eukaliptusami i miała zwiedzających w poważaniu.
Po wyjściu z Tiergarten można od razu zwiedzić palmiarnię i zachwycać się tym razem światem roślin.
W Schönbrunn spędziliśmy już resztę dnia i był naprawdę wspaniałym jego zwieńczeniem i prawdziwym klejnotem w koronie zabytków i atrakcji turystycznych. Dlatego jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
A na koniec Belweder, Prater i śmieszny dom
No kiedyś w końcu trzeba z tego Wiednia wyjechać, ale przed wyjazdem rzutem na taśmę oglądamy jeszcze Belweder, w którym – pomimo nazwy – nie przebywa obecny prezydent. To kolejny kompleks pięknych pałaców wybudowanych dla kolejnego księcia -Sabaudzkiego. Składa się z Górnego i Dolnego Belwederu, a pomiędzy rozgościł się ogród w stylu francuskim, który gwarantuje niezłe wrażenia estetyczne podczas spaceru.
Po Belwederze podjeżdżamy jeszcze do Hundertwasserhaus, który jest kompleksem mieszkalnym, ale jednocześnie ciekawym tworem architektonicznym.
Pod domem kłębi się zawsze spory tłum turystów. Warto jeszcze zajrzeć na Prater do tamtejszego parku rozrywki, w którym królują przeróżne karuzele, domy strachu i grozy, urządzenia niosące rozrywkę wszelaką i powodujące wyrzut adrenaliny w naszych żyłach, ale ja za takimi miejscami nie przepadam. Są głośne i tłoczne, a po dwóch godzinach się w nich nudzę.
Wiedeń 30 lat temu i twarde kiwi
Tak się złożyło, że byłem już w Wiedniu 3 dekady temu, kiedy to wraz z moim kamratem wyruszyliśmy w 3 dniową podróż pociągiem, znosząc w przedziale polskich pijaczków, do Belgradu. Tam chcieliśmy dostać wizę grecką (nie było wtedy Unii Europejskiej) i ruszyć do tego pięknego kraju, ale odbiliśmy się od drzwi ambasady greckiej i cóż…co było robić ? Ponad dwa tygodnie przemierzaliśmy całą Jugosławię (wtedy był taki kraj) autostopem, aż wreszcie trafiliśmy do Wiednia. Tutaj wyjąłem mój pomocnik z adresami czyli słynną listę lasek mojego ojca (wykaz dziesiątek adresów kobiet zamieszkałych w Europie Zachodniej, które mój ojciec zdobył będąc z nimi na kursie języka niemieckiego w Niemczech Zachodnich. Lista niejednokrotnie ratowała nas z opresji za czasów komuny i była bardzo poszukiwanym towarem.) i namierzyliśmy nasz lokalny kontakt. 35 letnia kobitka bardzo chętnie nas przyjęła i z rozrzewnieniem wspominała Jureczka – mojego Tatę. Mieszkaliśmy u niej 4 dni i zwiedzaliśmy Wiedeń, co narażało nas na szykany ze strony naszej gospodyni.
– Co dzisiaj widzieliście chłopcy ? – pytała nas Angela
– A byliśmy pod pomnikiem Mozarta, a potem słuchaliśmy walca – wyliczaliśmy naszej pani to co dzisiaj robiliśmy, mając nadzieję, że kobiecina doceni, że interesowały nas muzyczne symbole Wiednia.
– Że co ? Nie macie co robić ? Ale z Was chłopaki stare pierdziele ! – podsumowała nas gospodyni. I tak to już z nią było.
Pewnego wieczoru siedzieliśmy w naszym pokoiku i trochę zachciało nam się pić, więc udaliśmy się w eskapadę po długim i ciemnym korytarzu do kuchni, aby w lodówce znaleźć zimne piwo. No, a jak wypiliśmy chmielowy napój, to zachciało nam się jeść, a potem zapragnęliśmy trochę witaminek. Po kolejnej wyprawie do kuchni znaleźliśmy w niej takie dziwne zielone i włochate kule…wyglądały trochę jak jabłka, widzieliśmy już takie na straganie za kilka marek za kg….ale ładnie pachniały, więc zabraliśmy je ze sobą. W pokoju zjedliśmy naszą zdobycz, a było nią nieznane nam w czasach PRL-u kiwi ! Tyle, że zjedliśmy owoce z włochatą skórką, bo nikt nie mówił, że trzeba ją obrać. Dlatego mój kumpel wykrzywił twarz i powiedział skwaszony:
– Patrz Piotrek, takie to drogie było, taki bogaty kraj, a takie to gówno twarde. Nie da się tego jeść !!!
Tak więc zapraszam do Wiednia, to miasto prawdziwych niespodzianek.
Dużo było o ZOO w Tiergarten, a byłeś tutaj: ?
https://przygodypiotra.pl/zoozwierzenia/koala-w-europie-pairi-daiza/