Dlaczego nie obchodzą nas jaskółki?
Tekst Jacek Karczewski, Ptaki Polskie, drobne zmiany i wstęp: Piotr Włódarczak
Zdjęcie Czarek Korkosz
Jaskółka…Krwawy wstęp.
Jest taka piosenka Stana Borysa, która zawsze wbija mnie w fotel: „Jaskółka, czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru..”, ojciec słuchał jej często z płyty winylowej, z tzw. „pocztówki”. Tak kiedyś wydawano single. Jaskółka jest zdecydowanie moim ulubionym ptakiem, ma klasę, grację i elegancję. Rzadko która kobieta ma taki czar 😊 Chociaż, w czasach podstawówki zrobiłem jednej krzywdę…zabiłem ją na śmierć. No jaskółce oczywiście, nie kobiecie !!! Gdy byłem u dziadka na wakacjach, zrobiłem sobie procę i pewnego dnia wystrzeliłem z niej, ot tak ..na chybił trafił, w kierunku jaskółki siedzącej sobie wysoko na drucie telefonicznym. Pociskiem była metalowa kulka – z łożyska od roweru, pechowo trafiła ptaszka w głowę, a jaskółka spadła bezwładnie na ziemię, wprost pod moje nogi. Ten widok tak mnie zszokował, że przez 2 noce śniły mi się całe stada jaskółek, które atakowały mnie w zemście jak w dreszczowcu „Ptaki” – Hitchcocka. Od tego momentu nigdy nie strzelałem z procy do ptaków i nie zabiłem już żadnego ptaka więcej. Ciekawe, że to właśnie jaskółka tak mną wstrząsnęła, bo przecież wcześniej ubiłem z łuku wiele kur….bawiłem się w Winnetou na polowaniu, a kury babci były wizualizacją bizonów.
Hm….byłem niedobrym chłopcem, babcia musiała robić na obiad ciągle rosół, ale czy my nie jesteśmy dzisiaj wredni dla sympatycznych jaskółek ? A jaskółka to ma dopiero ciekawe życie.
„Jedna jaskółka wiosny nie czyni”?
Być może. Ale wystarczy jedna, aby życie stało się lepsze. Ten mały ptak ma wyjątkową moc. Niesie radość i nadzieję na odległość wielu tysięcy kilometrów…
Najdalej w pierwszych dniach października, a i to pod warunkiem że było ciepło, przesiadujące na energetycznej pięciolinii nutki poderwą się i polecą hen, poza granice naszej wyobraźni i wytrzymałości. Za pięć, może osiem tygodni niektóre z nich osiądą aż na południowych krańcach Afryki. Jakieś 12 tysięcy kilometrów stąd. Jak ma tego dokonać ptaszek, który dwa miesiące temu przyszedł na świat pod Goniądzem, Kołczynem albo Kościerzyną? Nic dziwnego, że wiosną powróci zaledwie połowa z tych, które się w tym roku wylęgły. Ale po pierwszej wielkiej pętli ich szanse zaczynają rosnąć. Na każde pięć jaskółek zginie jedna. Okazuje się, że im więcej razy któraś z nich pokonała całą trasę, tym większa jest szansa, że znowu to zrobi. Doświadczenie oznacza przeżycie.
Kto ma władze, ten ma rację.
Ludzie od zawsze zdawali sobie sprawę, że w różnych sezonach jedne ptaki się pojawiały, a drugie znikały. Już w starożytnej Grecji pisał o tym Arystoteles, pierwszy znany historii ornitolog. (Jeszcze jedna specjalność, którą moglibyśmy przypisać temu antycznemu geniuszowi.) Echa dawnej wiedzy łatwo znaleźć w ludowej poezji, przyśpiewkach i porzekadłach. Głośne i wszędobylskie ptaki zapewniały łatwo dostępny kalendarz. Przypominały rolnikom, kiedy rozpocząć wiosenną orkę, kiedy chwycić za kosę, a kiedy świętować. Problem z ptasimi migracjami pojawił się, gdy do głosu doszli ówcześni ludzie nauki oraz przede wszystkim Kościół. W ciągnącej się przez wieki debacie, najwięcej zamieszania powodowały jaskółki właśnie oraz zimujące w Europie gęsi, bernikle białolice. O tych ostatnich mówiono, że wylęgały się z pąkli (morskich skorupiaków), więc traktowano je jako… ryby. Dzięki temu księża i zakonnicy mogli się nimi bezkarnie zajadać w czasie postów.
Jaskółki trafiły do tej awantury prawdopodobnie dlatego, że przed odlotem miały zwyczaj sejmikowania wśród trzcin porastających brzegi wód. Tam też najczęściej widywano je znowu wiosną, kiedy to głodne i spragnione z dalekiej drogi gasiły pragnienie i łowiły wczesne owady. Z czasem utrwaliło się przekonanie, że jaskółki przesypiają zimę na dnie rzek, jezior i stawów. Inne ptaki też się miały tam ukrywać. Albo tam, albo w dziuplach, norach, grotach i jaskiniach. Pozostałe przechodziły sezonową reinkarnację i zamieniały się w inne ptaki, a nawet kamienie, grudy ziemi lub kawałki drewna. Co jakiś czas zdarzali się jednak niepokorni, którzy mówili i pisali o jaskółkach oraz innych ptakach latających ponad morzami. Głos w sprawie zabrał w końcu sam Olaus Magnus, arcybiskup Uppsali i bardzo wpływowa postać w średniowiecznej Europie. Ogłosił, że jaskółki zimują na dnie wód – i już! Ci, co mówili inaczej, mijali się z prawdą. Jego racji mieli dowodzić rybacy, którzy często wyciągali w sieciach stłoczone w jedną masę ptaki, a czego on sam wielokrotnie był świadkiem. Sęk w tym, że dekret biskupa nie przekonał wszystkich niewiernych Tomaszów. Spór z jaskółkami w roli głównej regularnie powracał i rozgrzewał na nowo.
Rzeczywistość lepsza od fikcji.
W XVII wieku chwilową karierę zrobił nawet pomysł, jakoby wędrowne ptaki każdej jesieni udawały się na księżyc. Niejaki Karol Morton przytomnie zauważył że ani jaskółki, ani żadne inne ptaki nie mogą zimować w mule: za mokro, za zimno i za mało tlenu. O wiele bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem tajemnicy ich wędrówek miał być księżyc, który wtedy po raz pierwszy zaczęto oglądać przez dopiero co wymyślony teleskop. Uśpione jaskółki miał tam zanosić wiatr, który wiosną sprowadzał je z powrotem na Ziemię… Wszystko było lepsze od myśli, że ptaki mogły samodzielnie lecieć w świat bez map, kompasów i całej skomplikowanej maszynerii, która dowodziła geniuszu i rzekomej boskiej wyższości człowieka. W międzyczasie wiele jaskółek tonęło w najdziwniejszych eksperymentach. Inne umierały zakopane w ziemi, zamarzały w lodzie albo płonęły w doświadczalnych ogniskach. Przedłużający się spór, z mocy swojego autorytetu, postanowiło raz na zawsze rozstrzygnąć Londyńskie Towarzystwo Królewskie (Royal Society of London). W latach 60. XVII wieku, poprosili o ostateczny werdykt swojego najznamienitszego wówczas członka, dobrze nam skądinąd znanego Jana Heweliusza z Gdańska. Wielki uczony i astronom nie miał wątpliwości: „Pewnym jest, że jaskółki zapadają jesienią w jeziorach.” Według jego relacji, odrętwiałe ptaki wrzucone do ognia ożywały pod wpływem wysokiej temperatury. Oczywiście on też twierdził, że wiele razy widział to na własne oczy.
Grunt to ogonek!
Wiosną pierwszy przylatuje z Afryki samczyk i zajmuje sprawdzony rewir. Te starsze i doświadczone zjawiają się przed młokosami. Wkrótce przyleci ona. Byleby jakaś inna samiczka nie zawróciła mu przedtem w głowie. Jego główne atuty to ten rewir, charakterystyczna piosenka i przede wszystkim ogon! Taki jaskółczy fetysz. Im dłuższy, tym lepszy. Pewien eksperyment pokazał, że samczykom z atrakcyjnie wydłużonym ogonkiem znalezienie partnerki zajmowało najwyżej trzy dni. Tym ze skróconym – cztery razy więcej. Ale uwaga! Absurdalnie długie sterówki dyskwalifikowały nawet bardziej, niż krótkie. Samiczki są bardzo wybredne. Za to kiedy już się zdecydują, to przeważnie na zawsze.
Zdarza się, że wiosną jakiś samiec zostaje bez partnerki. A przecież nie po to leciał tyle tysięcy kilometrów z narażeniem życia, żeby się teraz nie rozmnożyć! Próbuje odbić czyjąś dziewczynę, ale to się zwykle nie udaje. (Może nie bez powodu żadna go do tej pory nie chciała? Prawdopodobnie chodziło o coś więcej, niż tylko długość ogonka…) Zegar tyka. Różne pary dookoła zgodnie budują nowe gniazda lub remontują stare. Może są już w nich pierwsze jaja. Zmiana partnera dla każdej samiczki oznaczałaby zaczynanie wszystkiego od nowa. Lato jest krótkie, a ona chciałaby jeszcze zdążyć z drugim lęgiem… Wtedy może się zdarzyć, że sfrustrowany samczyk, w akcie desperacji, niszczy lęg którejś z niedoszłych partnerek. Wyrzuca z jej gniazda jaja, a nawet zabija maleńkie pisklęta. Wie, że jej związek nie wytrzyma takiej próby i para się rozleci. Teraz ona znajdzie się w takiej samej sytuacji, jak on: będzie desperacko szukać nowego partnera, w czasie gdy wszyscy są już zajęci. Wszyscy, z wyjątkiem jednego…
Krew nie woda!
W dużych jaskółczych koloniach dużo się dzieje. Statystycznie, więcej niż jedno na każde czworo rodzeństwa ma innego ojca. Im młodszy i mniej doświadczony samczyk, tym większe ryzyko. W okresie składania jaj panowie bardzo dużo czasu poświęcają na pilnowanie swoich partnerek, ale najwyraźniej to nie wystarcza. Gdy któryś straci swoją z oczu, wszczyna fałszywy alarm, żeby namierzyć zgubę i nie dopuścić do zbliżenia z sąsiadem. Istnieje uzasadnione podejrzenie, że samczyki używają tego samego triku w odwrotnym celu. Pewnie krzyczą coś w rodzaju Niebezpieczeństwo z powietrza! albo Uwaga, kot! Wszyscy zrywają się w popłochu, a mały prowokator korzystając z chwilowego zamieszania szybko romansuje z cudzą żoną. Czy, to w tym czasie sąsiadki nawzajem podrzucają sobie jajeczka?… W każdym razie często się zdarza, że w jaskółczych gniazdkach nie wszyscy bracia i siostry mają tę samą mamę.
Na księżyc byłoby bezpieczniej
Pewna dymówka przez 18 kolejnych wiosen powracała do swojej obórki. Przeleciała w tym czasie ponad dwa miliony kilometrów. To jak pięć razy na księżyc i z powrotem, tylko daleko bardziej niebezpiecznie. Widziała wojny i powstania, chociaż sama żadnego nie wznieciła. Ludzie ruszali na nią ze strzelbami, z łukami, sieciami, sidłami, lepami, prądem lub środkami odurzającymi. Próbowali zabić ją na własny stół lub na sprzedaż. Najczęściej dla zabawy. Gdzie? W południowej Europie, na Bliskim Wschodzie i w całej Afryce. Do tego pożary, zatrute rzeki, jeziora i owady. Tak samo zabójcza i coraz większa Sahara… Wszystko razy osiemnaście, razy dwa. Są jeszcze tak zwani wrogowie naturalni, zwykłe zmęczenie, choroby i załamania pogody. Zdarza się, że lecące się nad morzem jaskółki zaskakują gwałtowne sztormy. Ale nawet te strącone do wody się nie poddają. Zaczynają wiosłować maleńkimi skrzydełkami i próbują dopłynąć do brzegu. Nawet jeśli do tragedii doszło blisko lądu, tylko cud sprawi, że któraś z nich zdoła się uratować. Takie cuda się jednak zdarzają! Już same jaskółki są cudem.
Dar od bogów
Jaskółki każdego roku przyfruwają nam wiosnę. W zamian proszą o mieszkanie obok nas. Robią to już od kilkunastu tysięcy lat. Najpierw swoje pracochłonne gniazdka lepiły w naszych jaskiniach. Gdy przenieśliśmy się do pokracznych domków i lepianek, jaskółki przeniosły się razem nami. Podobało nam się to. Ich obecność uważaliśmy za dobry omen, znak od bogów. Przecież szybkie jak wiatr i lśniące jak srebro ptaki zlatywały do nas z nieba! Dzisiaj jaskółki osiedlają się w naszych stodołach, oborach, pod mostami i wszędzie tam, gdzie znajdą odpowiednie dla siebie miejsce. Gniazdo z młodymi widziałem nawet na pracującym na Wiśle promie. Nieprzerwanie, przez 55 lat, kolejne pokolenia dymówek wracały do gniazda na turystycznym parowcu, który pływał po amerykańskim jeziorze George. Statek robił dziennie 130 kilometrów. Na zachodnim wybrzeżu Kanady dymówki przez 20 lat lęgły się w składzie kursującego pociągu. W zwykłych, a czasami nietypowych miejscach wychowują się kolejne pokolenia posłańców dobrej nowiny. Zajadają się muchami, gzami, bąkami, meszkami. Dobrze się składa, bo my ich nie lubimy, a one je lubią bardzo. Obliczono, że jedna rodzina, mama, tata i trójka-piątka dzieci zjada w ciągu niespełna dwóch miesięcy 150 tysięcy owadów. Wyobrażam sobie, że dawniej jaskółki przynosiły nie tylko szczęście, ale i ulgę. W domu i w zagrodzie. Ostatnio okazało się że również na polach. Chodzi oczywiście o zjadanie owadów, które podjadają nasze plony. Tam gdzie są jaskółki, plony są wyższe.
Trochę żal, że przed dymówkami zamykamy okna i zaślepiamy wloty do naszych obór i stodół. I trochę wstyd, że przed oknówkami zabezpieczamy okapy naszych dachów. Czy myśleliście już o podpórce pod jaskółcze gniazdo? Dla dymówki. Dla oknówki. Dla odmiany… Pomyślmy o jaskółkach oraz innych stworzeniach, z którymi dzielimy naszą planetę. Zanim zostaniemy na niej sami.
A może coś o innym ptaszku ?