Witam na Niderlandach…
A właściwie w ich europejskiej części czyli w Holandii ze stolicą w Amsterdamie. Nie mam takiego budżetu, żeby udać się do zamorskich wysp należących do Niderlandów, zwłaszcza, że wszystkie leżą na dalekich Karaibach. Nawet takie małe państewko, choć bardzo gęsto zaludnione, ma swoje słoneczne tereny na Karaibach. A Polska ? Naród Wybrany nie ma nic ? No ale do rzeczy…Kiedy wjedziesz do uporządkowanego kraju, gdzie elewacje obór i chlewni wyglądają tak samo jak domów rodzinnych, a wokół będą rozciągać się soczyste, zielone pastwiska nawilżane deszczami znad Atlantyku, to możesz stwierdzić, że jesteś w Holandii. A gdy do tego zobaczysz wiatraki i przepiękne krowy w Holandii brykające na pastwiskach, to jest bardziej niż pewne, że masz do czynienia z Holandią. Musisz zrozumieć, że każdy mieszkaniec tego kraju uwielbia holenderskie krowy, jest z nimi emocjonalnie związany i często w celach terapeutycznych przytula się do krowiego boku. Krowy mają w Holandii swoje pomniki, np. w Leeuwarden – stolicy Fryzji, a miejscowa ludność na wzór tej z Indii uważa te rogate istoty za ich naturalną Matkę (us mem po holendersku). Każde dziecko wie, że krowa ma cztery żołądki i do czego one służą, bo o fizjologii krów uczone są już od samej podstawówki. Nigdy, ale przenigdy nie mów Holendrowi, że nie interesujesz się życiem krów, a zwłaszcza, że holenderskie bydlęta są brzydkie. Możesz oczywiście powiedzieć, że mają brzydkie kobiety, to nikogo nie wzruszy, ale nie mów nic złego na krowy. Chyba, że chcesz popełnić samobójstwo, to wtedy możesz tak sobie twierdzić. Sami Holendrzy żartują sobie w taki sposób:
– Panie, a skąd będę wiedział, kiedy przekroczę już granicę Holandii ?
– Kiedy krowy będą piękniejsze od kobiet – tak brzmi właściwa odpowiedź.
I jeśli naprawdę te piękne łaciate stworzenia będą wzbudzać u Ciebie więcej pozytywnych emocji od przedstawicielek płci pięknej, to nie szukaj pomocy u specjalistów, taki stan rzeczy jest jak najbardziej normalny. Zwłaszcza, że Holenderki reprezentujące homo sapiens nie są zbyt urodziwe i naprawdę lepiej przerzucić się na krowy. Jeśli o którejś kobiecie Holender powie, że jest trochę ładniejsza od krowy, to znaczy, że mamy do czynienia z prawdziwą Miss. Nasze krowiny – bohaterki dzisiejszej opowieści, żyją w depresji to znaczy na terenie poniżej poziomu morza, a wielkość tej depresji pokrywa aż ¼ powierzchni kraju, w którym żyje około 2 miliony mlecznych krów w ponad 20 tysiącach farm. Ze względu na zniesienie kwot mlecznych przez Unię Europejską, Holandia planuje ostry wzrost pogłowia i zwiększenie produkcji mleka.
Co robi Holenderka ? Krowy w Holandii
Skoro jest taką lalą, to na pewno stoi i wygląda, ale poza tym produkuje. Holenderki dają od 25 aż do 40 litrów mleka dziennie przez 315 dni w roku, co daje roczną produkcję w zakresie: 8.000 – 12.000 litrów. Rekordzistki przekraczają podczas życia 100.000 litrów. Średnia ilość białka w mleku dla całej populacji Holenderek przekracza 3,5%, co plasuje Holandię na pierwszym miejscu pośród wszystkich państw w Europie. Nie dziwmy się więc, że jałówki i nasienie buhajów z Niderlandów cieszą się dużym wzięciem na świecie i przyczyniają się do poprawy jakości genetycznej rodzimych stad w różnych częściach świata. Po II wojnie światowej holenderska genetyka w postaci ponad 600 buhajów, trafiała również do Polski podnosząc osiągi naszych biało-czarnych krasul. Pierwsze krowy z Holandii sprowadzano do Polski już w XVI wieku, ale tylko najbogatsi mogli sobie na nie pozwolić. Gdyby w tamtych czasach istniała Liga Mistrzów i żył nasz Lewandowski, to on na pewno mógłby sobie taką Holenderkę kupić. Hm…a gdyby piłkarze robili tak dzisiaj ? Zamiast kupować te wszystkie głupie samochody Porsche i inne, nie mogliby kupić sobie kilku Holenderek i trzymać ich przed chatą jako symbol bogactwa ? Po meczach mogłyby pobiegać trochę po murawie boiska, ale nie wiem czy nie zatrułyby się tym świństwem czyli trawą użytą w charakterze nawierzchni. Poza tym zaczęłyby zostawiać na boisku krowie placki i gra w piłkę w takich warunkach mogłaby być trudna. Z drugiej strony krowie łajno na boisku daje nowe możliwości ! Wyobraźmy sobie piłkę, która wcześniej wytarzana była w krowim placku ze wszystkich stron, a potem Lewandowski posyła ją w róg bramki naszego wroga na Mundialu w Rosji. Czy jakiś bramkarz na świecie złapie taką piłkę ? Jednak mój pomysł nie wydaje się taki bez sensu, bo władze parku narodowego pod Amsterdamem doszły do wniosku, że Holenderki będą wypasać się na terenie parku i jednocześnie chronić holenderskiej moralności. Okazało się, że po krzakach chowało się dużo par, amatorów miłości na łonie natury, a taki seks obserwowały potem dzieci. Gdy będą krowy i swoje mordy wetkną wszędzie, dodatkowo znacząc smakowicie wyglądające (pod kątem uciech seksualnych) polanki swoimi plackami, to śmiałków do uprawiania seksu w parku będzie mniej. Hm…czy to ma sens ? W kraju miękkich narkotyków, eutanazji, boją się swojskiego seksu na rowie ? No wiesz Ty co ?
Czarne chmury nad Holenderkami ?
Nie chodzi tutaj o serial „Czarne Chmury”, w którym w zasadzie przez kilkanaście odcinków galopują konie i tak można by streścić fabułę tego serialu, ale chodzi o to, że krowy w Holandii nie wychodzą już na pastwiska, bo to się nie opłaca utrzymującym je farmerom. No kurcze, ale leniuchy, nie chce im się krów wyprowadzać, potem sprowadzać, gonić, szukać, porządkować kwater, wolą żeby bydło siedziało cały rok w oborze pod kontrolą komputerów, w warunkach niezależnych od aktualnych pór roku. Krowy są karmione i dojone przez systemy komputerowe, niezależnie od farmera, a gdy któraś z krów poczuje potrzebę oddania mleka z jej wymienia, sama wskakuje na wolne stanowisko w kręcącej się powoli karuzeli, a komputer ją identyfikuje i od razu podaje jej obiad. Nie dość, że biedne krasule żyją już w depresji, to teraz jeszcze pozbawia się je pastwisk i skazuje na życie w zautomatyzowanym świecie. Nawet ludność Holandii masowo pisze petycje do Ministra Rolnictwa, żeby sprawił, aby krowy powróciły na pastwiska, bo ich widok działa kojąco na mieszkańców Holandii, którzy uważają swoje bydło za dobro narodowe. Dotychczas dużym wydarzeniem kulturalnym było rozpoczęcie sezonu pastwiskowego dla krów, na przełomie marca i kwietnia. Gospodarze dumnie otwierają wtedy podwoje swoich obór, a ich krowiny (średnia stada w Holandii wynosi 100 sztuk) wybiegają na wolny teren, na naturalne słońce, co obserwuje zawsze liczna gawiedź i dziennikarze, bo radości i uciechy jest przy tym dla wszystkich po same pachy. Zwierzęta dość szybko zaczynają przeistaczać się w brykające konie na rodeo, skaczą jak zające, nierzadko kręcą się w locie, wierzgają jak nowo narodzone i tworzą akrobatyczne popisy oraz najpiękniejsze figury rodem z kanonu łyżwiarstwa figurowego. A gdy już się wyhasają zaczynają swoje przekomarzania i przepychają się rogami jak zawodnicy sumo, ze stoickim spokojem i powagą. Filmiki takie można obejrzeć na kanale you tube, zachęcam, często okraszone są fajną muzyką. Jeśli więc jakaś telewizja myśli o kolejnej edycji „Tańca z Gwiazdami” , niech zaprosi kilka Holenderek zamiast nieznanych nikomu i marnej jakości Gwiazdeczek. Początek sezonu ma potem swój dalszy ciąg w marketach, bo w maju pojawiają się specyficzne dla Holandii sery wyprodukowane z mleka pozyskanego podczas zjadania pierwszych ździebeł trawy na pastwisku. Ser nazywa się Graskaas. Choć dziwną sprawą jest fakt, że Holendrzy dysponują takim arsenałem krów i wspaniałym mlekiem, ale nie znają i nie produkują najzwyklejszego twarogu, a nawet ciężko jest go samemu zrobić, bo mleko zamiast się skwasić, po prostu się zepsuje.
Typowa Holenderka kojarzy się z krową o obfitych kształtach, w biało-czarne łaty, z bydłem znanym u nas jako Holsztyńsko-Fryzyjskie. Ale są też brązowe i biało-rude egzemplarze należące do ras: Lakenvelders i Blaarkop. Te pierwsze wyglądają jak świnki morskie, są rude, a na samym środku ciała mają duży biały pas wokół tułowia, z kolei te drugie mają przepiękne białe łby z dużymi czarnymi obwódkami wokół oczu. Gdyby Twoja dziewczyna lub kobieta miała takie piękne czarne obwódki wokół oczu ? Ale by była piękna ! Ty byś nie miał raczej szansy się tym delektować, bo by Cię posadzili za znęcanie się.
Latający Holender
Wielu znana jest legenda o Latającym Holendrze, który w XVII wieku żeglował z Amsterdamu do Batawii na Jawie. Statkiem dowodził zwariowany i nieustraszony holenderski wilk morski Hendrik Van der Decken, który źle traktował załogę, złorzeczył Stwórcy i wszystkim wokół, a gdy natrafił na wielki sztorm w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei nie zgodził się zatrzymać statku. Gdy nagle na jego pokładzie pojawiła się niebiańska istota, kapitan zamiast oddać jej cześć wypalił do niej z pistoletu. Za karę statek miał żeglować po morzach i oceanach przez wieczność i nigdy nie miał zaznać już spokoju, a wszystkim tym, którzy spotkali go na swoim kursie przynosił nieszczęście. Holandia, choć jest małym krajem, miała w swojej historii całą plejadę nieustraszonych żeglarzy, zdobywców nowego świata, którzy zawsze podejmowali się najbardziej zwariowanych i niebezpiecznych eskapad. No skoro napili się tego niderlandzkiego mleka, to ich nosiło po świecie. Ja też w dzieciństwie miałem do czynienia ze swoistym wariatem, ale nie był żeglarzem tylko pilotem samolotów sportowych, a potem pasażerskich Boeingów. Nie wiem jakie mleko chłop pił, ale swego czasu dawał niezłego czadu, tak że wszystkie babcie we wsi wymawiały jego imię z niekłamaną estymą i przestrachem w oczach. „Mój” wariat był ojcem mojego kolegi, z którym spędzałem wakacje letnie na wsi u dziadków (nasi dziadkowie byli sąsiadami, mój był kowalem, a jego rzeźnikiem i chatki naszych dziadków stały obok siebie).
Grad Holenderek zniewala wioskę
W owych czasach uwielbialiśmy cukierki „Krówki”, a na ich opakowaniu narysowane były łaciate krowy – wypisz wymaluj Holenderki. Tata mojego kolegi, gdy tylko był w domu w Ostrowie Wielkopolskim i działał w swoim miejscowym aeroklubie, starał się zawsze nadlecieć znienacka nad naszą wioskę (odległość ok 30 km) i czuł się w obowiązku, aby pokazać nam swoje umiejętności i cały wachlarz beczek. A może sprawdzał co robimy ? Przylatywał zawsze niepostrzeżenie, w okolicach południa i słońce brał na plecy samolotu. Przez to rozłożysty cień, jaki rzucał na ziemię jego kadłub, robił się co raz większy, jak gdyby wielki jastrząb nadlatywał znad pól, co wywoływało panikę u lokalnych gołębi. Lot zniżał do poziomu naszych kominów, i nagle, gdy szum silnika był już nieznośny, z ogromnym rykiem przetaczał się nad naszymi podwórkami, kilka metrów nad ziemią robiąc jednoczesny zwrot w prawo. Kury znosiły od razu jaja, koguty zapominały głosu w gębie, kaczki tak uciekały, że nie nadążały przebierać swoimi płetwami i przewracały się na brzuch, a krowy od razu się doiły ze strachu. Ich właścicielki, babcie w kwiecistych fartuchach przeżegnały się szybko i czekały czy liche mury ich domostw wytrzymają te wibracje. Zaraz za naszymi chatynkami samolot robił piękną beczkę, a gdy widać było kabinę i samego szalonego pilota, okno się uchylało i przez szparę wylatywały garście cukierków „Krówek”, które obsypywały nas słodkim deszczem, albo twardym, bo jak dostałbyś – Drogi Czytelniku – takim cukiereczkiem w łeb z lecącego samolotu, to nie byłoby ci do śmiechu. Dlatego chowaliśmy się zawsze pod drzewa, żeby ujść przed tym specyficznym bombardowaniem.
Przeczytaj inny wpis autora:
https://przygodypiotra.pl/zoozwierzenia/wegierska-swinia-mangalica-czy-chodzi-do-fryzjera/