Jacek Karczewski, Ptaki Polskie + Piotr Włódarczak
Zdjęcia Arek Glaas
Moja córka, gdy była mała, zawsze mówiła: „oo, ale fajny grubelek”. Co znaczyło, że miała na myśli wróbelka. I tak już zostało: „wróbelek – grubelek”, a o nim właśnie jest ta historia.
Niezły z niego gaduła. Wróbel.
Wróble kochają towarzystwo, ruch, zgiełk i zamieszanie. Taki właśnie jest wróbel. Ciągle mają sobie coś do powiedzenia. Pod tym względem są zupełnie jak ludzie – i większość ptaków My i one, ciągle gadamy. Temat często nie ma większego znaczenia. Bądźmy szczerzy – nie rzadko mówimy bez sensu. To, co naprawdę się liczy, to samo gadanie. Miałem takiego kolegę w podstawówce, nazwiskiem Wróbel, też gadał dużo i bez sensu i stroszył piórka. Szkoda, że Ela właśnie na niego leciała i nie dostrzegała miłego blondynka – Piotrusia w kącie klasy.
Wróble zachowują się jak towarzystwo na imprezie. Jak już się najedzą, to siadają i całymi godzinami ćwierkają. Potem znowu idą jeść albo wykąpać się w kałuży lub suchym piasku, a potem znowu ćwierkają. Tu i ówdzie wybucha jakaś głośniejsza dyskusja, a czasami awantura, którą trzeba rozstrzygnąć na zewnątrz… „To nawet lepiej! Najważniejsze, że się dzieje. I że jesteśmy tego świadkami! Mamy kolejny temat do ćwierkania na kolejne godziny, miesiące lub lata. A jak to dobrze rozegramy, to jeszcze podniesiemy sobie tak zwany status towarzyski.”
W dzieciństwie, kiedy mieszkałem na Łazarzu, była taka restauracja „Soplica” w której przesiadywały miejscowe pijaczki, a wśród nich królował zawsze „Biber” czyli wróbel. Zawsze gdy wybuchała kłótnia między pijakami, „Biber” wstawał i mówił: „idziemy na tyły, rozstrzygniemy to za garażami”. I tak było, a my – miejscowa podwórkowa dzieciarnia – przyglądaliśmy się procederowi, kiedy „Bimber” kilkoma ciosami w pysk powalał przeciwnika, a potem otrzepawszy piórka wracał do restauracji.
Na początku był wróbel. Ale z niego Łajza !
Wróbel był jednym z pierwszych, których Mistrz Linneusz, ojciec systematyki, opisał w 1758 roku dla nauki i którym nadał tak zwaną nazwę gatunkową. Początkowo brzmiała ona Fringilla domestica, ale bardzo szybko zmieniono ją na Passer domesticus. I słusznie! Bo passer po łacinie oznacza małego, aktywnego ptaszka. Domesticus to po prostu domowy. Prawda, że do wróbla pasuje jak ulał? I tak już zostało we wszystkich językach. Ale swojski wróbel, tak u nas jak i na całym niemal świecie, jest gatunkiem napływowym ! Na odległe kontynenty zabierali go ze sobą sentymentalni europejscy emigranci. Tak w 1852 roku wróble wylądowały w Nowym Jorku, skąd na własną rękę rozpoczęły kolonizację obydwu Ameryk. Do Australii trafiły w 1863 roku, a na Nową Zelandię 4 lata wcześniej. Ptaki często podróżowały na gapę. Najchętniej wskakiwały do dalekobieżnych pociągów, na statki i promy. Najdłuższy rejs, w jaki się zabrały, to ten z Bremerhaven w Niemczech do Melbourne w Australii. Dzisiaj wróble wsiadają na tiry i nie boją się latać samolotami. Drogą powietrzną zdobyły między innymi Azory. Szwenda się nasz Grubelek – wróbelek wszędzie i niczego się nie boi.
230 kilometrów na rok
Właśnie w takim tempie wróble podbijały świat. Niezły wynik jak na kogoś, kto jest bardzo słabym lotnikiem, a trzy kwadranse unoszenia się w powietrzu mogą go zabić. Lubi tylko podfruwanie i daleko mu do jerzyka, który w locie po prostu żyje. Jedynym miejscem, gdzie wróble domowe się nie zadomowiły, jest Grenlandia i Antarktyda. W końcu wszystko ma swoje granice. Poza wiecznym śniegiem nie ma ich w zwartych, tropikalnych dżunglach i na pustyniach – nie licząc miast, które się tam zdarzają. Ale wróble jeszcze nie ćwierknęły ostatniego słowa i wciąż zdobywają nowe tereny. 20 lat temu osiedliły się na Islandii i z tego co wiemy, dotarły tam same ! Wróbel jest dzisiaj ptakiem o największym światowym zasięgu. O ironio, jest też najbardziej stacjonarnym. Większość z nich żyje i umiera w tym samym miejscu, w którym przyszły na świat. Oczywiście poza tymi, które postanowiły wsiąść do jakiegoś pociągu albo samolotu. A wszystko zaczęło się jakieś 10 tysięcy lat temu, na południowych peryferiach Azji Mniejszej lub w Persji. Stamtąd pochodzą przodkowie dzisiejszych zdobywców i kosmopolitów. Tam i wtedy skromne ptaki postanowiły przyłączyć się do ludzi i razem z nimi zaczęły kolonizować całą planetę.
Jak w domu.
Współczesne wróble mieszkają tam, gdzie my. Pod tym względem nie mają sobie równych. Niektóre z nich całe życie spędzają w przemysłowych halach, portowych terminalach czy innych budynkach, które są ich całym światem. Nie zawsze spotyka się to ze zrozumieniem użytkujących je ludzi, którzy w wejściach i wjazdach zakładają pionowe maty albo automatyczne drzwi. Co na to wróble? To, co zwykle – rozwiązały problem. Nauczyły się uruchamiać fotokomórki regulujące drzwi, a pionowe maty pokonują, wjeżdżając na wózkach widłowych lub innych pojazdach. Te, które już wiedzą, co robić, uczą tych, którzy jeszcze się nie ogarnęli. Nikogo nie dziwi widok wróbli i ich gniazd w stodołach, magazynach albo na wybiegach dla lwów i tygrysów. (Czy można chcieć lepszej ochrony?) Ale wróble gnieździły się już na pracujących na morzu statkach, w składach kursujących pociągów, pod maskami używanych samochodów (co najmniej jeden taki przypadek) oraz w… kopalniach, gdzie wystarczało im sztuczne oświetlenie, resztki kanapek przynoszonych przez górników i skraplająca się na powałach para. Na tarasach widokowych najwyższych budynków świata, takich jak nowojorski Empire State Building wróble też czują się jak u siebie. Jak przystało na prawdziwych mieszczuchów, wjeżdżają tam windami i zajadają się lodami, frytkami i hamburgerami. Inne wróble czekają w tym czasie na dworcach na dalekobieżne pociągi. Tym razem nigdzie się nie wybierają – mają do odebrania przesyłkę. Martwe owady, które oklejają czoła lokomotyw.
Wróbel zamiast viagry?
Młode pokolenie jest gotowe do założenia rodziny, gdy ma zaledwie 7-8 miesięcy. Zwykle jednak bez sukcesu – ten przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Wróble wiążą się w stałe pary. Panowie są bardzo zaborczy i pilnują swoich wybranek. Mimo to, około 15% piskląt w gniazdach ma innych tatusiów niż ich rodzeństwo. Sami próbują czasami szczęścia na boku i wiążą się z inną samiczką. Gdy to się wyda, na scenę wkracza pierwsza żona i zwykle skutecznie radzi sobie z konkurentką – na przykład niszcząc jej gniazdo i lęg. Lepszą strategią dla wróbli stanu wolnego wydaje się odgrywanie roli pomagających – w utrzymaniu gniazda oraz wychowywaniu piskląt. W końcu nic nie trwa wiecznie i jeśli któremuś z partnerów coś się stanie, wówczas będzie można zająć jego lub jej miejsce. Wybierając tę strategie warto jednak pamiętać, że niektóre wróble całkiem długo żyją. Najstarszy o jakim wiemy był Duńczykiem i przeżył 19 lat i 9 miesięcy, a pewien ptak trzymany w domu aż 23 lata!
Znane ze swojego seksualnego temperamentu wróble były ptakami Afrodyty, greckiej bogini miłości. Małe, aktywne ptaszki w sezonie godowym robią to więcej niż 100 razy dziennie. Zapiekane w cieście były kiedyś podawane jako afrodyzjaki. Najlepsze efekty miało przynosić zjadanie ich mózgów. (Czy tym należy tłumaczyć ostatnie załamanie populacji wróbla? Ptasi móżdżek zamiast viagry?) Ale to, co inspirowało jednych, było potępiane przez drugich. Kościół zarzucał „lubieżnikom”, że „przedkładają rozpustę nad życiowe obowiązki”. Co gorsza, postać wróbli miały przyjmować czarownice o nimfomańskich skłonnościach. Ptaki oficjalnie uznano za wcielenie grzesznej rozpusty i kazano zabijać.
Wojna.
Rewolucja przemysłowa przyniosła nieograniczoną wiarę w ludzki geniusz. Poczuliśmy się panami świata i radykalnie odwróciliśmy się od Natury. Nowe technologie, przede wszystkim broń palna i produkowane na przemysłową skalę trucizny, pozwoliły nam zabijać więcej i szybciej niż kiedykolwiek przedtem. Na celownik wzięliśmy wszystko, co uznaliśmy za: konkurencję (głównie drapieżniki), gatunki bezużyteczne lub szkodniki. Była jeszcze kategoria: zwierzęta pożyteczne. Zarezerwowaliśmy ją dla tych, które masowo zabijaliśmy dla trofeów lub na stół. Wróble zostały sklasyfikowane jako szkodniki. Żeby zmotywować ludzi i przyspieszyć eksterminację, ptasim hyclom wypłacano premie, które naliczano na podstawie martwych ptaków albo tylko oderwanych głów. Łatwo sobie wyobrazić ile podobnych do wróbli, małych, szarych ptaków ginęło w tym szaleństwie. Z czasem pogrążona w wojnach Europa zapomniała o „problemie” wróbli, a ludzie skupili się na zabijaniu siebie nawzajem.
Wróble Towarzysza Mao.
W 1958 roku wątek wróbli „szkodników” wypłynął w Chinach. Ambitny, komunistyczny przywódca Mao Zedong nakazał zniszczyć wszelkie tradycyjne maszyny rolnicze w ramach Wielkiego Skoku Naprzód. Problem w tym, że nie policzył wcześniej tych nowoczesnych, których było dużo za mało, żeby obrobić chińskie kołchozy i załamała się cała produkcja rolna. Potrzebny był kozioł ofiarny. Przecież wódz nie mógł się mylić! Padło na wróble. Mao kazał zabić wszystkie wróble. Razem z nimi eksterminowano wiele innych ptaków. Na odpowiedź ekosystemu nie trzeba było długo czekać. Już następnego roku chińskie uprawy zostały zjedzone przez różne szarańczaki, które pozbawione naturalnej kontroli, mnożyły się bez ograniczeń. W kraju zapanowała trzyletnia klęska głodu, która uśmierciła ponad 30 milionów ludzi, głównie mieszkańców wsi. Decyzją Mao zasoby obywatelskie zostały przesunięte na front walki z owadami – na próżno. Kryzys humanitarny i ekologiczny trwał w najlepsze. Wówczas z pomocą pospieszył Zachód, oferując Pekinowi swój najnowszy wynalazek: owadobójczy DDT. Stało się to, zanim substancja ta, wtedy symbol postępu i nowoczesnego rolnictwa, została wycofana z legalnego obrotu jako niebezpieczna trucizna. Dziś, po ponad pół wieku, skażenie gleb i wód utrzymuje się miejscami na takim poziomie, że wciąż nie odrodziły się kolonie zapylaczy. Na szczęście „nieomylni przywódcy” zawsze mogą liczyć na swój posłuszny lud. Ten z pędzelkami w rękach każdej wiosny robi to, co normalnie robią w sadach i warzywnikach pszczoły, trzmiele, motyle, niektóre muchy i inne owady zapylające. Nie oznacza to jednak, że wróble mogą dziś czuć się w Chinach bezpieczne. W porcie w Rotterdamie przechwycono nie tak dawno statek z transportem ponad dwóch milionów zamrożonych ptaków, przemycanych z Chin do Włoch.
Niedawno spotkałem w Holandii grupę Chińczyków, z którymi przyszło mi imprezować. Na pytanie odpowiadał po angielsku tylko jeden wybrany Młokos – przedstawiciel grupy. Na pytanie czy jeszcze jedzą wróble, uśmiechnął się i powiedział, że w nowoczesnych Chinach dawno nie jedzą wróbli ani psów. Ale potem jedna z dziewczyn – Chinek – powiedziała, że tak, “Panie, wciąż wperniczamy wróble, psy i co się da”.
Co dalej?
Ostatnio o wróblach znowu zrobiło się głośno. Tym razem nie dlatego, że są, ale dlatego, że ich nie ma i szybko ubywa. Są już wsie i miasta, z których zniknęły całe kolonie. Jakie są przyczyny tego kryzysu? Brak wartościowego pożywienia dla piskląt, które potrzebują zdrowych owadów i nasion, ale ich rodzice nie znajdą takich na stale koszonych i opryskiwanych trawnikach. Drapieżnictwo kotów i zatrucie, które jest efektem między innymi rozpylania środków owadobójczych. Do tego dochodzi brak nisz gniazdowych oraz noclegowisk – dostępnych dla ptaków budynków, szczelin i wyłomów w murach oraz dziupli. Przecież nie przepuścimy żadnemu dojrzałemu drzewu. Ani żadnej kępie krzewów, których wróble potrzebują na swoje sejmiki. Skoro wymiera najbardziej ucywilizowany ptak świata, to może powinniśmy potraktować to poważnie? Może miejskie wróble powinny być dla nas tym, czym kiedyś kanarki dla górników – systemem wczesnego ostrzegania? Ale jest też dobra wiadomość: w dniu 20 marca obchodzimy Światowy Dzień Wróbla, a 1 kwietnia świętujemy Międzynarodowy Dzień Ptaków, ustanowiony już w 1906 roku. Wszystkiego najlepszego!
Ostatni wróbli sejmik widziałem gdzieś w 1973 roku. Wrażenie niesamowite. Ale mieszkałem na wsi, na Kujawach, trochę z boku. Tam nie było lasów – przyroda trochę mniej bujna. Jest jakaś specjalna nazwa na wróble sejmiki, ale niestety nie mogę jej odnaleźć.